piątek, 20 września 2013

Rozdział Trzeci




Justin's POV 

- Tak. Mam zamiar zostać. Będę chodził do tej samej szkoły co Ty. - Byłem pewny w tym co mówiłem. Wiedziałem, że chłopak był zdenerwowany, ale nie miałem zamiaru odpuścić.
- W takim wypadku witaj w mieście. Od razu mówię, uważaj na pana Bennet'a. Przynudza, pluje i czepia się wszystkich z kolczykami. - Stwierdził przyglądając mi się z uwagą.
- Dzięki, zapamiętam. - Uśmiechnąłem się po raz kolejny i wstałem. - Nie będę wam przeszkadzał.. Cóż, do zobaczenia jutro Alex... I Ana. - Stwierdziłem. Wyciągnąłem do Alexa dłoń, a on natychmiast ją uścisnął. Podszedłem również do dziewczyny, którą delikatnie przytuliłem na pożegnanie.
-Taa, do jutra. Wiesz gdzie są drzwi. - Mruknął i usiadł na kanapie przeczesując dłonią swoje włosy i pokręcił głową na boki. Westchnąłem cicho i nic nie mówiąc wyszedłem z domu blondyna wyciągając telefon z kieszeni. Zwilżyłem usta językiem i momentalnie odblokowałem ekran wybierając numer do mamy. Wiem, byłem na nią zdenerwowany, ale wolałem aby po prostu wiedziała co się dzieje. Po kilku sygnałach usłyszałem jej delikatny głos w słuchawce.
- Słucham?
- Cześć mamo. - Powiedziałem po cichu i ruszyłem przed siebie wolną dłonią zakładając na głowę kaptur.
- Cześć kochanie. I jak? - W jej głosie było słychać niemałe zaciekawienie. I co ja jej miałem powiedzieć? Że inaczej to wszystko sobie wyobrażałem? Było mi po prostu przykro.
- Beznadziejnie. Naprawdę. Chyba zaczynam żałować, że tu przyjechałem, ale stwierdziłem, że się nie poddam. Alex jest...specyficznym człowiekiem. Kompletnie innym niż ja. Jest dosyć wybuchowy i na pewno nie spodobał mu się fakt, że jednak to ja jestem jego bratem. - Odparłem wzruszając ramionami sam do siebie. Zacisnąłem usta w wąską linię. Mama cicho westchnęła i zaciągnęła powietrze do płuc.
- Justin, wróć do domu. Po co masz się męczyć skoro... - Zaczęła, ale jej przerwałem.
- Mamo z całym szacunkiem, ale cholera jasna. Byliśmy okłamywani przez 19 lat. Ja chce po prostu to wszystko wyjaśnić. Nie zrozum mnie źle, ale skoro mam już tego brata to chciałbym abyśmy w chociaż najmniejszym stopniu się dogadywali. - Mruknąłem i nieco przyspieszyłem kroku idąc w stronę domu Scooter'a u którego się zatrzymałem.
- Dobrze Justin. Rób co chcesz, ale uważaj na siebie. - Jej głos był jakiś smutny. Zresztą, nie dziwię się.
- Zadzwonię potem. - Powiedziałem szybko i rozłączyłem się chowając telefon do kieszeni spodni.
Po kilku minutach znalazłem się na miejscu. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka ściągając buty. Przeczesałem palcami swoje blond włosy i udałem się do wręcz ogromnego salonu siadając na kanapie.
Cały entuzjazm jakoś ze mnie wyparował. Byłem zawiedziony całym tym spotkaniem. Miałem jedynie nadzieję, że to się jednak zmieni i relacje pomiędzy nami się ustabilizują. Jeżeli to w ogóle można tak nazwać.
Zagryzłem dolną wargę i zamknąłem powieki. Cóż, mój braciszek najwyraźniej nie wyczuwał do mnie żadnych pozytywnych uczć. Ale właściwie co tu się dziwić?
Zamrugałem kilka razy i odetchnąłem pod nosem, po czym położyłem się wygodnie na kanapie przymykając powieki. Słysząc dzwonek mojego telefonu z otrzymaną wiadomością westchnąłem ciężko i wyciągnąłem telefon czytając wiadomość.
"Scooter"
" Książki do szkoły będą czekały u dyrektora. Zgłoś się do niego jak tylko będziesz w szkole. Justin nie wiem czy to jest dobry pomysł, abyś wracał do "normalnego" życia. Uważaj na siebie. Odezwij się potem"
Wywróciłem oczami i odrzuciłem telefon na blat stołu ponownie kładąc się kanapie. Ułożyłem głowę wygodnie na poduszce zamykając oczy. Byłem zmęczony po podróży.
Nim się obejrzałem po prostu usnąłem.

[..]

7.00. Głośny dźwięk dochodzący z mojego budzika sprawił, że momentalnie otworzyłem oczy. Westchnąłem cicho i uniosłem się na łokciu sięgając po telefon w którym wyłączyłem dźwięk. Powoli wstałem z łóżka i biorąc swoje ubrania udałem się do łazienki. Tam, wziąłem szybki prysznic doprowadzając się do ładu i składu. Wsunąłem na siebie szare rurki oraz białą bluzę zakładaną przez głowę. Włosy zaczesałem na czoło i porządnie wyszorowałem zęby. Rozpyliłem na siebie perfumy i wyszedłem z łazienki sięgając po swój jeszcze plecak do którego spakowałem jakiś strój na wf i inne potrzebne rzeczy. Pewnie się przyda. Nie miałem ochotę na jedzenie, wiec nawet nic nie przegryzłem. Po prostu wyszedłem z domu i ruszyłem w stronę szkoły. Ponownie założyłem na głowę kaptur a dłonie wsunąłem do kieszeni spodni. Jakim cudem jeszcze nikt mnie nie rozpoznał? Sam się dziwiłem, ale dla mnie to zdecydowanie lepiej. Cholera, mimo wszystko nie chciałem zwracać na siebie uwagi. Chciałem choć przez trochę powrócić do tamtego życia.. życia normalnego chłopaka. W brew pozorom to trudne, ale będę się starał.
Po kilku minutach byłem na miejscu. Pchnąłem duże, szklane drzwi i wszedłem do środka. Na wielkim, szkolnym korytarzu jak panował hałas, śmiechy, głośne rozmowy. Typowa szkoła. Wzruszyłem ramionami sam do siebie i rozejrzałem się. Rzuciła mi się plakietka na drzwiach, która informowała, że jest to gabinet dyrektora. Właśnie tam maiłem się udać. Przybrałem na twarz delikatny uśmiech i zapukałem dwa razy. Słysząc dosyć głośne " proszę" otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
- Pan Bieber! Miło mi pana gościć w naszej szkole. Jak wrażenia? - Spytał wysoki mężczyzna około czterdziestki wyciągając dłoń w moją stronę. Uścisnąłem ją delikatnie i uśmiechnąłem się szerzej.
- Dzień Dobry. Wrażenia? Jest...om..głośno. - Stwierdziłem i zwilżyłem usta językiem. Dyrektor zaśmiał się cicho i skinął głową.
- Przy tylu uczniach trudno aby było inaczej. Proszę, tu są Twoje książki. - Wskazał na kilka podręczników leżących na niewysokiej komodzie a do dłoni wręczył mi srebrny kluczyk. - Nie zgub. Numerek Twojej szafki to 312. Plan zajęć wisi obok mojego gabinetu a wiem, że pan Braun poinformował Cię do której klasy chodzisz. Życzę miłych lekcji panie Bieber. - Posłał mi szeroki uśmiech. Wydawał się byc miłym człowiekiem. Ciekawe jak reszta nauczycieli.
- Bardzo dziękuję. - Grzecznie się pożegnałem i biorąc książki wyszedłem z gabinetu idąc korytarzem. Właściwie to mało kto zwracał na mnie uwagę. Ludzie rozmawiali ze sobą w grupkach a to przy oknie, szafkach. Nie wiem czy zwrócili by w ogóle uwagę na to jakby zaczęło się palić. Boże Bieber o czym ty myślisz. - Skarciłem się w głowie i uderzyłem wolną dłonią w czoło podchodząc do swojej szafki. Sprawnie otworzyłem drzwiczki i wrzuciłem do niej książki wraz z plecakiem. Widząc, że od wewnątrz na jednej ściance wisi plan lekcji podziękowałem w duchu. Nie chciało mi się tam wracać. Przejechałem palcem po tabelce szukając planu dla swojej klasy. JEST! Pierwsza...biologia. Cóż, lubiłem biologię. Więc nie zapowiadało się tak źle. Wyjąłem książkę do biologii i wyciągnąłem jakiś długopis po czym udałem się do sali numer 20.

[..]

Po czwartej lekcji zorientowałem się, że jest dłuższa przerwa, gdzie można iść na stołówkę i coś sobie kupić do zjedzenia, ale jakoś nie byłem za specjalnie głodny. Wyszedłem z klasy i podszedłem do jakiegoś parapetu. Szybko na nim usiadłem i wyjąłem swój telefon logując się na Twitter'a. Chcąc czy nie chcąc ludzie zaczęli mnie rozpoznawać. Bardziej na niekorzyść. Oczywiście, zdarzały się wyjątki. Chyba. Westchnąłem pod nosem i zerknąłem w lewo.
Obserwowałem każdego kto przechodził, ale przystanąłem na jednej dziewczynie. Miała długie, kręcone, ciemne włosy i krótką, ale seksowną sukienkę. Dopiero teraz zorientowałem się, że to Ana. Uśmiechnąłem się sam do siebie i zwilżyłem usta językiem. Alex przechodząc obok niej klepnął ją w tyłek. Dobra, nie ukrywam, trochę się zdziwiłem.
- Nie przesadzasz czasami?! - Wrzasnęła mu prosto w twarz. Przecież jeszcze wczoraj .. dobra, czegoś nie rozumiałem. Myślałem, że oni są razem. Pokręciłem szybko głową a Alex uśmiechnął się do niej złośliwie.
- Gdzieżbym śmiał, zresztą Twój strój dziwki mnie sprowokował. - Poruszył zabawnie brwiami.
- Strój dziwki?! - Spytała po czym odwinęła się i strzeliła mu prosto w policzek. Syknąłem na samą myśl jak musiało zabolec a on łapiąc ją za ramiona przystawił do szafki.
- Coś ty zrobiła?! Ze mną się nie zadziera, pożałujesz tego. - Krzyknął i odepchnął ją mocno. Po policzkach Any zaczęły spływać łzy a mnie zakuło coś w sercu. Pokręciłem głową i zeskoczyłem z parapetu ruszając za dziewczyną.
- Ana, poczekaj! - Zawołałem i podbiegłem do ciemnowłosej. Wytarła swoje mokre policzki i pociągnęła nosem.
- Czego chcesz? - Spytała po cichu a ja niepewnie objąłem ją ramieniem i zerknąłem w jej brązowe tęczówki.
- Wszystko w porządku? Pokłóciliście się czy jak? - Chciałem jej jakoś pomóc.
- Nie wiem co w niego wstąpiło. Dziwnie się zachowuje od jakiegoś czasu. Mam go powoli dość. - Dziewczyna wtuliła się we mnie niepewnie a ja westchnąłem ciężko po czym objąłem ją rękoma i przycisnąłem do siebie.
- Ej, ale już nie płacz. - Wyszeptałem do jej ucha a ona odsunęła się ode mnie. Dziewczyna poprosiła abyśmy poszli na tak zwaną świetlicę. Zgodziłem się bez wahania i udaliśmy się do pomieszczenia. Usiedliśmy przy stoliku po czym zaczęliśmy rozmawiać. Wysłuchałem ją uważanie i chyba jakoś pomogłem. Przynajmniej się starałem. Alex naprawdę dziwnie sie zachowywał. Cóż, niezłe z niego ziółko. To co zrobił przed kilkoma minutami było dosyc dziwne. Dziwne to mało powiedziane! To było chore!
 - Dziękuję Justin. Muszę na chwilę iść do dyrektora. Przepraszam - Powiedziała po cichu ściskając w dłoni telefon. Skinąłem głową i kiedy poszła, sam wstałem i ruszyłem w stronę sali gimnastycznej, gdzie miał odbyć się wf. Idąc oglądałem różne zdjęcia oraz puchary czy też dyplomy z meczy koszykówki. Musieli tu mieć dobrą drużynę koszykarską. Kurcze, fajnie byłoby się zapisać. W końcu byłem dosyć dobry. Rozejrzałem się i widząc drzwi z napisem "nauczyciel wf'u" zapukałem kilka razy i otworzył mi je wysoki, dobrze zbudowany, ciemnoskóry mężczyzna. Wpuścił mnie do środka. Przedstawiłem całą sytuacje i bez problemu się zgodził, abym przyszedł na trening, który miał się odbyć właśnie teraz przez dwie godziny lekcyjne. Zapowiadało się ciekawie. Podziękowałem i udałem się do szatni przebierając się w czerwone spodenki do kolan i czarną koszulkę na ramiączkach. Zawiązałem buty i wyszedłem na sale rozglądając się dookoła.... Byłem ciekawy czy mnie przyjmą tak na dobre...  




środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział Drugi.


Alex's POV

Kobiecy pisk tuż przy moim uchu sprawił, ze omal nie spadłem łóżka. Otworzyłem natychmiast swoje brązowe oczy i zaskoczony spojrzałem na brunetkę leżącą obok mnie, która w tym momencie najwyraźniej miała ochotę mi przywalić. Wywróciłem teatralnie oczami.
- Jezu, czemu się tak drzesz ? Nawet nie zdjąłem spodni.... - Wywróciłem oczami wskazując na parę szarych rurek na swoich nogach. Ponownie wywróciłem oczami i zwilżyłem usta językiem podnosząc się. Rany... Ile ja wczoraj wypiłem, że moja głowa aż tak bolała?
- Jak mam nie wrzeszczeć skoro budzę się we własnym domu obok obcego gościa?! - Po raz kolejny pisnęła kręcono włosa. Uniosłem jedną brew do góry, patrząc na nią jakby wyczekując dalszej części wypowiedzi. Ta jednak nie nadeszła.
- Rozumiem... Około 4 godziny temu nie byłem obcym chłopakiem tylko na tyle znajomym żeby zaprosić mnie do siebie na chatę, spoić wódką, nie dać wyjść i nie dać wyrka do spania. Faktycznie jestem bardzo obcy. Mogłem wybić okno i wyjść, byłoby fair, co nie? - Zapytałem i prychnąłem cicho. Oczywiście, w moim głosie nie dało się nie dostrzec wyraźnej nutki sarkazmu. Wyraźnie zbiłem dziewczynę z pantałyku.
- Ja Cię tu zaprosiłam? - Zapytała zaskoczona otwierając szeroko oczy. Parsknąłem mimowolnie i zasłoniłem usta dłonią przemieniając śmiech w kaszel.
- Coś ty. Tak tylko powiedziałem. Przecież w rzeczywistości włamałem się tu i wykorzystałem Cię przy okazji pijąc wódkę, którą znalazłem... Nie wiem gdzie... - Wzruszyłem ramionami i zwilżyłem usta językiem.
-Dobra, nieważne. Przestraszyłam się, okay? - dziewczyna wywróciła oczami i odgarnęła z twarzy swoje ciemne włosy. Pomasowałem skroń i wstałem z łóżka zarzucając na ramiona koszulę.
- Taa. Faktycznie przerażający jestem. - Skwitowałem ironicznie i zwilżyłem usta językiem.
- Dobra, już. Ciebie też tak boli głowa ? - Głos brunetki znów wyrwał mnie z rzeczywistości. Zerknąłem w jej kierunki.
- Boli jak cholera. Nie pogardziłbym tabletką. - Zakomunikowałem. Ciemnooka skinęła głową i popędziła do … kuchni? Tak, to chyba była kuchnia. Poprawiłem nakrycie na łóżku i usiadłem, jednak dokładnie w tym samym momencie rozdzwonił się mój telefon.
Mama.
Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nienawidziłem z nią rozmawiać. Zawsze przez telefon zgrywała kochaną, troszczącą się mamusię, w rzeczywistości jednak miała mnie w dupie. Odkąd ojciec wylądował w więzieniu, a ja starłem się taki jaki jestem jej całe nastawienie do mnie zmieniło się o 180 stopni. Chociaż w sumie... To nawet lepiej. Wzdychając odebrałem telefon.
- Alex gdzie Ty do cholery jesteś? Właśnie dzwonili do mnie ze szkoły, że nie ma Cię na zajęciach... - Mówiła kobieta. Dzwonili, że mnie nie ma? Nigdy nie dzwonili... Coś było nie tak.
- Dobra,tak, jasne. Nie udawaj, że Cię to obchodzi, bo oboje doskonale wiemy, że nie. Przejdź do sedna. - Powiedziałem dość oschle, jak na mnie przystało. Przełknąłem głośno ślinę wsłuchując się w głos matki.
- Do szkoły dzwonił jakiś chłopak z Kanady, chce się z Tobą spotkać. Zaraz tu będzie. - Powiedziała podenerwowana. Słyszałem to w jej głosie, dlatego sam zacząłem się obawiać. Co jak co,mimo faktu, że darliśmy z mamą koty jej przeczucia zawsze się sprawdzały.
- Zaraz będę. - Powiedziałem cicho i rozłączyłem się. Podszedłem do lustra i westchnąłem ciężko. „Stary jak ty wyglądasz?” - pomyślałem i pokręciłem głową. Natychmiast palcami doprowadziłem swoje włosy w miarę do stanu wyjściowego. W tym samym czasie w pokoju znów pojawiła się Ana.
- Co jest? - Zapytała, prawdopodobnie słyszała moją rozmowę.
Westchnąłem cicho i wziąłem od niej szklankę oraz tabletkę. Szybko ją wypiłem i wzruszyłem ramionami.
- Jakiś koleś z Kanady dzwonił do szkoły i o mnie pytał. Dyrektor dał mu mój adres, koniecznie chce się ze mną spotkać, nie wiem po co,aczkolwiek... Dobra. Mam wracać do domu bo on zaraz będzie. - Powiedziałem powoli i cicho, po czym poprawiłem swoją koszulę i zamknąłem na moment oczy. - Chcesz iść ze mną ? - Momentalnie otworzyłem oczy i skierowałem swoje brązowe tęczówki na dziewczynę. Ściągnąłem brwi i zwilżyłem usta językiem.
- W sumie to nie mam nic do roboty w domu. - Stwierdziła wzruszając ramionami. Jakoś automatycznie mój wzrok powędrował na rozwalone butelki po wczorajszym piciu, nie zaścielone łóżko, ogólny bałagan... Wedle uznania. Skoro to było nic ja chętnie mogłem przygarnąć Anę do siebie. W końcu to nie u mnie był taki... syf, burdel.. Jak ktoś chce.
Potrząsnąłem głową by pozbyć się wizji sprzątania tego, po czym przygryzłem dolną wargę.
- Dobra to chodź. - Wzruszyłem ramionami i wymusiłem delikatny uśmiech. Wyszedłem z pokoju do korytarza, gdzie założyłem swoje oficerki i poczekałem na swoją towarzyszkę. Po chwili była już obok mnie,więc oboje wyszliśmy z domu. Zamknęła drzwi. Oboje ruszyliśmy w kierunku mojej ulicy.
- Nie wiesz kto to może być? Ten ktoś z Kanady ? - Uniosła brwi do góry i spojrzała prosto w moje tęczówki. Wzruszyłem ramionami i wyjąłem z kieszeni spodni papierosy, wziąłem jednego do ust i odpaliłem szybko. Nie siliłem się na to „ozdobne” wypuszczanie dymu, bo nie o to w tym chodziło.
- Nie wiem kto to. Szczerze mówiąc nawet nie bardzo mam ochotę poznawać tego kogoś, chyba że to gość z jakiejś drużyny koszykarskiej. Wtedy to jestem nawet w stanie słuchać go kilka godzin. - Uśmiechnąłem się łobuzersko zaciągając się papierosowym dymem. - Ale chyba gdyby to był koleś z jakiejś drużyny to raczej dyrektor tak chętnie nie dawałby mu mojego adresu. Przecież jestem kapitanem, walczymy o wejście do ligi... - Tak,po raz kolejny rozmyślałem o koszykówce. To była moja jedyna prawdziwa pasja. Ogólnie sport. Bieganie, koszykówka, siatkówka.. Wszystko. Lubiłem też muzykę, jednak niechętnie się do tego przyznawałem. Grałem na pianinie, śpiewałem. Zależnie od humoru. Niestety muzyczna pasja jakoś odsunęła się ode mnie dobry rok temu, kiedy to moje życie wywróciło się do góry nogami. Nie lubiłem tego wspominać, wiedziałem, że tamto wydarzenie zmieniło mnie w skurwysyna.
- Może masz rację. - Ucięła krótko dziewczyna i przyjrzała mi się. - Jesteś podobny do Justina Biebera. - Skwitowała. Wypuściłem głośno powietrze i zdeptałem niedopałek papierosa. - Tak, wiem. Dzięki Bogu gościu nie wpadł na to, żeby szukać bardziej... Odważnego stylu. Choć ostatnio mnie dobił. Czasami mam wrażenie, że ma jakąś moc czytania mi w myślach... Albo mam pluskwę w domu i po prostu zabiera mi pomysły. Cholera... Nie lubię go. Idę sobie ulicą, a nagle podbiega do mnie jakaś rozwrzeszczana 11 latka i krzyczy, ze jestem Justin Bieber. - Pokręciłem głową na boki. - Zabrał mi tożsamość. Mam wtedy ochotę powiedzieć , Kurwa, nie jestem żadnym Justinem, uświadomcie sobie to w końcu. Ale to i tak nic nie da, więc po prostu ignoruje i idę dalej. - Stwierdziłem zażenowany. Faktycznie odkąd Bieber stał się sławny odbiło się to również na mnie. Czy serio było tak ciężko zakodować, że ja jestem Alex. Alex Collins. Nie żaden Justin Bieber. Robiłem przecież wszystko, żeby wyglądać inaczej niż on.
- Musi Ci być ciężko czasami. Ale z drugiej strony, szybciej wyrwiesz dziewczynę. - Zabawnie poruszała brwiami. Prychnąłem cicho i zmierzwiłem dłonią swoje włosy.
-Taa... Powiedzmy, że nie szukam dziewczyny. I nie, nie jestem gejem. - Uśmiechnąłem się delikatnie i podrapałem się po policzku. - Chociaż do dziewczyn szczęścia nie mam więc może lepiej by było. - Skwitowałem krótko i otworzyłem furtkę wpuszczając brunetkę do środka.
Już w drzwiach napadła mnie wystrojona mama. Jej czarne włosy spięte były w coś w rodzaju koka, tylko pojedyncze, kręcone kosmyki niesfornie otaczały jej twarz. Czerwona szminka, ciemna kreska... Mama była piękna, zdecydowanie. To ona była wzorcem mojego ideału – podobnie jak Megan Fox. Uważałem je za dwie najseksowniejsze kobiety świata. Byłbym nawet w stanie obdarować ją uśmiechem, ale...
- Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. - Zaczęła na wejście. Wywróciłem dyskretnie oczami i westchnąłem cicho.
- Wiem mamuś. Żałuję, więcej się tonie powtórzy. - Powiedziałem z udawaną skruchą i musnąłem ustami policzek rodzicielki. - Słowo Collinsa. - Dodałem i poruszałem zabawnie brwiami.
-Wiesz co jeszcze? - Zapytała jakoś wyjątkowo nie mięknąc. Zawsze lubiła, kiedy byłem dla niej wyjątkowo miły. Westchnąłem cicho i objąłem ją ramieniem.
- Mam szlaban a ty chcesz poznać moją koleżankę. - Stwierdziłem piekielnie poważnie i odsłoniłem zza siebie Anę. Ana była naprawdę niska. Miała może z 160 cm wzrostu, podczas gdy ja miałem prawie dwa metry. Nic dziwnego, że mama jej nie zauważyła, kiedy to ciemnowłosa stała za mną. Speszona mama otworzyła szeroko swoje błękitne tęczówki. Uśmiechnąłem się łobuzersko.
- Mamo, to Ana. Ana to moja mama. - Wzruszyłem obojętnie ramionami i zwilżyłem wargi językiem, po czym przeczesałem dłonią swoje włosy.
- Miło mi. - Stwierdziła mama i uściskała dłoń ciemnookiej. Oparłem się plecami o ścianę za mną i uniosłem do góry obie brwi. - Alex pogadamy sobie później. - Stwierdziła i chwyciła swoją torebkę, po czym zgrabnie wyszła z domu i zatrzasnęła drzwi. Faktycznie była zdenerwowana. Nie wiedziałem czy na mnie, czy denerwowała się tym Kanadyjczykiem.
Wolałem tego nie roztrząsać,w sumie też nie obchodziło mnie to. Doskonale wiedziała jaki jestem i czego może się po mnie spodziewać.
- Będziesz miał problemy. Cholera to moja wina. - Stwierdziła Ana odgarniając na bok swoje ciemne włosy. Prychnąłem cicho i machnąłem dłonią.
- Coś ty. Nie będzie żadnych problemów. Nigdy nie ma. - Wzruszyłem ramionami i podrapałem się po tyle głowy. - Chcesz coś do picia? Jedzenia? Cokolwiek ? - Zapytałem niepewnie, a kiedy dziewczyna pokręciła głową na nie wzruszyłem ramionami i wskazałem na kanapę w salonie. - Siadaj. - Szepnąłem i sam usiadłem na miejscu włączając telewizję. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, gdyż po mieszkaniu rozległo się dzwonienie do drzwi.
- To pewnie ten gość do mnie... - Westchnąłem ciężko i wstałem z miejsca. Powoli,trochę podenerwowany podszedłem do drewnianych, ciemnych drzwi i uchyliłem je. W najgorszych koszmarach nie spodziewałem się ujrzeć tej osoby za moimi drzwiami.
-Cześć... Umm... - Blondyn zaczął. Nie, nie nie. To musi być jakiś żart. Zamknę te drzwi, a jak je otworze będzie za nimi stał ktoś inny. Nie Justin Bieber.
Pod wpływem chwili faktycznie zamknąłem drzwi oddychając szybko. Faktycznie miałem wrażenie, że to jakiś sen. Sen z którego zaraz się obudzę i znów będę spokojnie leżał z łóżku bez swojego klona za drzwiami.
- Alex co jest? - Zapytała Ana wchodząc do korytarza. - Jej wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.. Czemu zamknąłeś drzwi?
-Nawet nie próbuj... - Zacząłem, jednak ciekawska brunetka otworzyła drzwi. Moje obawy się spełniły. Nie obudziłem się, a przed drzwiami stał Justin Bieber. Z jednej strony zdezorientowany moim zachowaniem, z drugiej jakby przestraszony.
- O cholera... Ile.. Ja... Wypiłam... - Zapytała cicho dziewczyna patrząc to na mnie to na Biebera.
-To może jeszcze raz... Cześć. Jestem... - Znów zaczął chłopak. Zamrugałem kilka razy przyglądając się każdemu szczegółowi na jego twarzy. Każdy pieg, kolor oczy, nos... Wszystko było takie samo jak w moim wypadku. Była to najbardziej żenująca chwila mojego życia.
- Czego Ty tu szukasz? - Zapytałem zdenerwowany, rozdzielając dokładnie każde słowo.
- Alex to.. Nie taki proste. - Zwrócił się moim imieniem, przez co byłem przekonany że szczęka opadła mi jeszcze niżej, o ile było to w ogóle możliwe. - Mogę wejść? Wszystko Ci wytłumaczę... -Zakomunikował i spojrzał na mnie. Posłusznie, nawet nie do końca wiedząc co robię odsunąłem się od drzwi wpuszczając celebrytę do domu. Gestem dłoni dałem mu do zrozumienia, ze ma kontynuować.
- To ja może przejdę od razu do sedna... - Jego ton był wyjątkowo niepewny. Sięgnął po coś do kieszeni.
- Byłoby miło. - Stwierdziłem ironicznie i zacisnąłem usta w wąską linie zaplatając dłonie an swojej klatce piersiowej.
- Dobrze więc... Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało jesteś... - Przełknął głośno ślinę i zacisnął mocno zęby. „w ukrytej kamerze, powiedz że jestem w ukrytej kamerze...” - modliłem się w myślach. - Jesteś moim bratem bliźniakiem... - Dokończył i wyciągnął w moją stronę małą kartkę. Wziąłem ja do ręki i uświadomiłem sobie, że nie jest to zwykła kartka, lecz zdjęcie. Zdjęcie na którym znajdowało się dwóch chłopców. Identycznych. Zdjęcie podpisane „1 marca 1994 – Justin i Alex”. Otworzyłem szeroko oczy wpatrując się w owy fotograficzny, materialny dowód potwierdzający jego słowa, jednak dalej nie mogłem w to uwierzyć. Wybuchłem nerwowym śmiechem i uniosłem brwi do góry.
- To jakiś dobry żart prawda ? Cholera. Koleś Tobie już serio od nadmiaru pieniędzy się poprzestawiało. - Stwierdziłem i pokręciłem głową oddając chłopakowi zdjęcie. Nie wyglądał jakby żartował, ale to było nieprawdopodobne.
- Kiedy się urodziłeś? - Zapytał prosto z mostu.
- Pierwszego Marca 1994, w Barcelonie, w Hiszpanii. - Wzruszyłem ramionami i przełknąłem głośno ślinę.
-Bzdura. Urodziłeś się 1 marca, ale w Stratford, w Kanadzie. Jako Bieber. Jesteś... Jesteś po prostu... - „Nie kończ tego...” - Jesteś adoptowany. Twoja mama to Pattie Mallette. Nie mogła wziąć nas obu, bo nie miała pieniędzy. - Mówił piekielnie poważnie, a za razem szybko. Czułem jak do moich oczu napływają łzy. O ile Bieber mówił prawdę, znaczyło to, że... Przez 18 lat żyłem z obcymi ludźmi, okłamywany, o swoim pochodzeniu, o wszystkim. To wyjaśniało zdenerwowanie mamy... Mamy. Prychnąłem cicho i pokręciłem głową.
- Ana zajmij się nim, ja zaraz wrócę. - Wyszeptałem nie do końca pewien co się właśnie wokół mnie dzieje. Po raz kolejny, w odstępie roku moje życie zostało zrujnowane. Jak szklanka, którą małe dziecko upuszcza na ziemie. Tłucze się, a kiedy uda się ją pozbierać pozostawia jakiś ślad na dłoni. Tak po raz drugi pękło moje życie.... Tym razem jednak nie było możliwości pozbierania go do kupy... Tak by nie skaleczyć się na amen.
Trzasnąłem drzwiami i usiadłem na wannie, kiedy to po moich policzkach spłynęły gorzkie, wielkie łzy. Ból? Czy tak można było to nazwać? Z jednej strony tak. Z drugiej... Było to przede wszystkim rozczarowanie. Rozczarowanie całym światem. Moimi rodzicami – za to że nie powiedzieli mi, że nie jestem ich dzieckiem... A przede wszystkim biologiczną matką która z dwójki synów wybrała tylko jednego by obdarzyć go miłością. Uczucia buzowały we mnie jak nigdy. Czułem się zraniony i oszukany. Tak jakbym nigdy wcześniej nie istniał.... Bo nie istniałem. Alexander Brian Collins był fikcją. Prawdziwa postać tej cholernej księgi zwanej życiem nazywała się Bieber.
Zwiesiłem głowę i sięgnąłem po ręcznik. Przeczesałem dłonią swoje włosy i pociągnąłem za ich końcówki,nie wiedząc co teraz mam odpowiedzieć. Co mam zrobić i czego oczekiwać. Miałem18 lat... Bynajmniej nie chciałem się nad sobą użalać, ale kiedy w Twoim życiu co chwilę pojawiają się takie informacje... Nie da się w końcu nie zwątpić w swoją siłę.
Ręcznikiem otarłem swoje łzy i pociągnąłem nosem. Gdyby ktokolwiek ze szkoły zobaczył mnie w takim stanie, byłbym skończony. Cwaniak, cham, skurwiel jakim byłem w jednym momencie zmienił się w bezbronnego chłopca, który płacze za swoim losem. Przecież nie mogłem tak po prostu zapomnieć o tym jaki wizerunek sobie wybrałem. Nie mazgaja. Przeciwnie.
Mimowolnie spojrzałem na swój tatuaż. Sporawy napis na wewnętrznej stronie prawego przedramienia. „After all this time I'm not gonna fall now” . Właśnie. Nie miałem zamiaru teraz spadać, poddać się. Teraz trzeba było pokazać kto jest silniejszy...
Dokładnie w momencie kiedy wstawałem by zimną wodą opłukać twarz do łazienki wparowała Ana. Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na nią.
- A co gdybym właśnie sikał? - Zapytałem cicho, kręcąc głową i faktycznie przemyłem oczy lodowatą wodą, następnie wycierając je ręcznikiem.
- Speszyłabym się. - Stwierdziła i zamknęła za sobą drzwi. - Wszystko w porządku? - Zapytała cicho i zwilżyła usta językiem podchodząc bliżej. Przytuliła mnie delikatnie – cóż musiało to naprawdę dziwnie wyglądać... Chciała przytulić mnie, a wyszło tak, ze to ona przyciskała się do mojego torsu... Doceniałem to. Pogłaskała dłonią moje plecy, na co cicho westchnąłem.
- Jest zdecydowanie okej. Rodzice przez 18 lat mnie okłamywali. Prawdziwa matka oddała mnie do adopcji, a po 18 latach zjawia się tu mój sławny braciszek Justin Bieber i komunikuje całą prawdę. Serio mówię Ci, dowiedzieć się, ze ktoś taki jak ty praktycznie nie istnieje jest zajebiście. Zastanawiam się tylko jaki on miał cel w tym żeby tu przyjechać i zrujnować moje życie, bo inaczej tego nie można nazwać. Przecież cała moja tożsamość w jednym momencie wyparowała. Nie, nie dramatyzuje. Postaw się w mojej sytuacji. - Rozgadałem się, ale powiedziałem wszystko co leżało mi na sercu. A to była rzadkość.
-Spokojnie Alex... On wyjedzie,a Ty dalej będziesz Alexem. - Szepnęła i sięgnęła do góry dłonią, by zmierzwić moje włosy. Wczoraj dogadaliśmy się, że bardzo to lubię. Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy.
- Na świstku. Mentalnie nie będę Collins, bo dowiedziałem się,ze jestem Bieber. Kapujesz? Bie-ber. A jeszcze dzisiaj mówiłem, że go nie lubię bo niszczy moją tożsamość. Co powiedzieć teraz... ? - Zapytałem i pokręciłem głową. - To będzie wojna. - Dodałem po chwili i wyszedłem z łazienki schodząc powoli po schodach na dół gdzie na fotelu siedział Justin.
- I co wymyśliłeś? - Zapytał zaciekawiony. Jezu sam jego widok działał na mnie jak płachta na byka. Co nie powinno tak oddziaływać, gdyż wyglądałem tak samo. Zaplotłem dłonie za swoimi plecami i spojrzałem na niego otwierając szerzej oczy.
-A co miałem niby wymyślić? - Zapytałem ironicznie. - Przez 18 lat żyłem w przekonaniu,że nazywam się Alexander Collins i urodziłem się w Barcelonie, a moimi rodzicami są Meredith i David. Po czym zjawiasz się ty i niszczysz całe moje mniemanie o moim pochodzeniu... Ale ty wyjedziesz, a ja znów poskładam się do kupy i będę żył jak dawniej. - Ten plan zdecydowanie mi się podobał. - A mamusi mozesz przekazać, żeby się tu lepiej nigdy nie pokazywała. -Uśmiechnąłem się łobuzersko znacząco kiwając głową i przytakując moim słowom. Justin natomiast pokręcił głową i sam czarująco się uśmiechnął.
- Ona nie miała pieniędzy... - Stwierdził i spojrzał w moje oczy. - Alex jeżeli myślisz, że tak łatwo się poddam, a ty tak łatwo się mnie pozbędziesz to grubo się mylisz. Chcę odnowić z Tobą kontakt, dlatego od jutra zaczynam chodzić tu do szkoły. - Powiedział i wzruszył ramionami oblizując usta. Musiała minąć dość długa chwila zanim dotarły do mnie jego słowa.
- Nikt nie kazał jej pieprzyć się z kimś w tym wieku, skoro nie miała zabezpieczenia finansowego. - Zakomunikowałem oschle. - Ty.. Masz zamiar.. .Tu... Zostać? - Zapytałem i uchyliłem usta zaciskając za plecami dłonie w pięści.
-Tak. Mam zamiar zostać. Będę chodził do tej samej szkoły co Ty. - Uśmiech na jego twarzy w tym momencie drażnił najbardziej. Zewnętrznie zachowywałem spokój, ale w moich oczach było chyba widać cholerną nienawiść, skierowaną już również do niego. Odliczyłem w myślach do dwudziestu i przełknąłem głośno ślinę.
- W takim wypadku witaj w mieście. Od razu mówię, uważaj na pana Bennet'a. Przynudza, pluje i czepia się wszystkich z kolczykami. - Stwierdziłem patrząc na czarne małe kolczyki wpięte w uszy chłopaka. Nawet kolczyki miał takie same jak ja. To była paranoja.
- Dzięki, zapamiętam. - Uśmiechnął się po raz kolejny i wstał. - Nie będę wam przeszkadzał.. Cóż, do zobaczenia jutro Alex... I Ana. - Stwierdził. Wyciągnął do mnie dłoń, a ja natychmiast ją uścisnąłem. Chciałem jak najszybciej się go pozbyć. Choć ten ostatni dzień nacieszyć się normalnością. Niewysoki blondas przytulił Anę.
-Taa.. .Do jutra. Wiesz gdzie są drzwi. - Mruknąłem i usiadłem na kanapie przeczesując dłonią swoje włosy i kręcąc głową. Kiedy tylko Bieber opuścił moje mieszkanie pokręciłem głową i uderzyłem siew twarz poduszką.
- No to będzie kolorowo. - Stwierdziła Ana. Spojrzałem na nią i wzruszyłem ramionami.
- Jeżeli będzie wchodził mi w drogę to go zniszczę. Byłem nawet w stanie go zignorować...Ale fakt, ze tu zostaje i chce w to dalej brnąć... Nie podoba mi się to. Dla niego to mała różnica, dla mnie wielka. Nie chcę zabłysnąć na cały świat jako brat bliźniak Justina Biebera... Tylko jako koszykarz. Kiedyś. Lakersów. - Stwierdziłem i zwilżyłem usta językiem. - Nie chcę być niegrzeczny, przynajmniej w stosunku do ciebie, ale... Muszę sobie wszystko poukładać i byłoby fajnie gdybym został sam... - Powiedziałem cicho. Ana przygryzła dolną wargę i skinęła głową.
- Jasne, rozumiem. - Uśmiechnęła sie delikatnie. Wstałem z miejsca i odprowadziłem ją do drzwi. - Alex... ? - Zaczęła niepewnie już przy drzwiach. Uniosłem brwi do góry.
-Taaa? - Zapytałem cicho i podrapałem się po policzku.
- Chcę, żebyś wiedział, ze możesz na mnie liczyć jak coś. - Powiedziała cicho. Skinąłem głową i zwilżyłem usta językiem. Delikatnie dłonią objąłem ją i przytuliłem do siebie przeczesując palcami jej włosy.
- To dobrze. Bo będziesz mi potrzebna. - Stwierdziłem i uśmiechnąłem się delikatnie. Pożegnałem się z dziewczyną i zamknąłem z nią drzwi. Udałem się do swojego pokoju i usiadłem na łóżku włączając stację muzyczną w TV i rozmyślając nad tym wszystkim. Jakiego haka mogę mieć teraz na... mamę, na Justina... Jak to wszystko obrócić tak, by nie zniszczyć swojego życia.

[…]

Do 16:00 nie obmyśliłem dokładnie niczego. Pochłonięty meczem koszykówki doszedłem do wniosku, ze akcje najlepiej wymyślać na spontanie. Usłyszawszy, że drzwi do domu się otwierają wstałem natychmiast i wyszedłem z pokoju schodząc do połowy schodów.
- Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? - Zapytałem mierząc wzrokiem kobietę. Udała zaskoczoną. Pokręciłem głową na boki schodząc bardziej na dół. - Doskonale wiesz o czym mówię. - Szepnąłem i pokręciłem głową na boki. - Justin Bieber... Pattie Mallette. … Kanada... Stratford... 1 marca 1994... - Wypowiedziałem te słowa najbardziej jadowicie jak tylko umiałem.
- Nie mogłam Ci powiedzieć Lex. - Powiedziała cicho zaciskając usta w wąską linię.
- Nie? Nie. A to niby dlaczego, huh? - Zapytałem unosząc do góry brwi. Moje serce jeszcze nigdy tak szybko nie biło.
- Bo nie mogliśmy Cię z tatą stracić, rozumiesz? Pattie oddała nam Ciebie jakiś tydzień po urodzeniu. Oni z Jeremym nie spodziewali się bliźniąt. Obaj byliśmy piękni. I ty i Justin. Nawet nie wiesz jak strasznie płakała wtedy. Nie miała pieniędzy, a dla nas... To była jak wygrana na loterii. Nie mogliśmy mieć dzieci, więc świadomość, że będziemy mieć Ciebie to... Nie masz pojęcia ile dla nas znaczysz Alex. - Zacisnęła usta w wąską linię a po jej policzkach spłynęły łzy. - Nie chciałam cię skrzywdzić. Nigdy nie przewidziałam, że Justin stanie się sławny, że dowie się i będzie chciał Cię odnaleźć. Chciałam żebyś miał normalne życie i czuł się tu kochany. Jak nasze dziecko... Nie z adopcji. - Szepnęła. Zamknąłem oczy i zacisnąłem mocno zęby. Nie spodziewałem się takiego wyznania. Nigdy. Podszedłem do niej i przytuliłem ją mocno, starając się włożyć w ten uścisk jak najwięcej miłości i... wdzięczności. Tej której nigdy nie okazywałem. Nie rozumiałem wcześniej tego sposobu w jaki mnie kochali, teraz uświadomiłem sobie, że było to najszczersze uczucie świata. Gdyby nie oni kto wie gdzie bym skończył...

- Kocham cię mamo. - Powiedziałem cicho i przytuliłem twarz do jej włosów zamykając oczy. Mama i tata byli ostatnimi osobami które zasługiwały na nienawiść. Teraz trzeba było skupić się na tym, by Pan Gwiazda nie wszedł mi na głowę i nie zniszczył życia do reszty.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział Pierwszy.

#Flashback


Wtorek - 1 marca 1994 roku

- Nie możemy wziąć ich obu, Jeremy...- Głos kobiety drżał a z jej oczu wypływały słone łzy. Urodziła w młodym wieku. Razem ze swoim chłopakiem nie mieli za grosz pieniędzy.
- Co chcesz zrobić w takim razie? - Mężczyzna uniósł brwi do góry. Był załamany, tak samo jak Pattie.
- Meredith..- Szepnęła ścierając ze swoich policzków łzy.

[...]

Nadszedł najgorszy dzień dla Pattie i Jeremy'ego. Mieli oddać jednego z synów. Była to najtrudniejsza decyzja w ich życiu. Podjechali do umówionego miejsca, gdzie spotkali się z Meredith oraz Davidem, którzy mieli zająć się maluchem.
- Proszę, opiekuj się nim. - Po policzkach Pattie ponownie spływały łzy. Jeremy niepewnie objął ją ramieniem delikatnie po nim głaszcząc mając nadzieję, że to chociaż troszkę ją uspokoi.
- Zajmiemy się nim.. - Powiedziała kobieta odbierając od Pattie malutkie dziecko. Nie mogła uwierzyć w to co robi, ale nie miała innego wyjścia. - Pamiętaj, że zawsze możesz do nas dzwonić. - Dodała i zerknęła na chłopca, którego trzymała na swoich rękach. - Jest piękny. - Szepnęła i zerknęła na swojego męża, który skinięciem głowy potwierdził jej słowa. 
- Bardzo Wam dziękujemy. - Powiedział Jeremy swoim poważnym jak na młodego mężczyznę przystało głosem.  
Po krótkiej rozmowie wszyscy wrócili do siebie. Pattie nie spodziewała się jeszcze jak przez to może zmienić się ich życie...



Justin's Pov.

- Justin szybko! -Zawołał poważnym głosem Scooter z drugiego końca korytarza. Westchnąłem ciężko i zwróciłem się w stronę mężczyzny.
- No już, poczekaj. - Machnąłem dłonią i spakowałem do plecaka laptop oraz telefon z ładowarkami. Dzisiaj wracałem do domu. Nareszcie.  Kilka dni odpoczynku od tego wszystkiego na pewno dobrze mi zrobi. Chciałem spędzić ten czas z rodziną za którą  tak bardzo tęskniłem. Brakowało mi ich przez ten ostatni czas.
- Gotowy? - Znowu odezwał się ten sam głos. Momentami głos Scooter'a sprawiał, że miałem dreszcze. Tak też było i tym razem. Skinąłem głową i narzuciłem na nią kaptur. Przerzuciłem przez ramię plecak i wyszedłem z pokoju hotelowego schodząc szybkim krokiem po schodach na dół. Widząc Kenny'ego przy dużym, czarnym samochodzie z przyciemnionymi szybami, mój uśmiech lekko się poszerzył. Przybiłem z nim "żółwika" i wsiadłem do środka. Odłożyłem plecak obok i zapiąłem pasy.
- Ile będziemy jechać? - Spytałem zerkając na Kenny'ego, który siadał na miejsce kierowcy. Mężczyzna spojrzał na zegarek i wzruszył ramionami.
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Cztery godziny? No, jakoś tak. - Stwierdził i włożył kluczyki do stacyjki. Włożyłem do uszu słuchawki i zamknąłem powieki pogrążając się w muzyce. Chciałem jak najszybciej zasnąć. Nie lubiłem podróży. Po prostu mnie męczyła. Wziąłem głęboki wdech i poczułem wibracje swojego telefonu. Otworzyłem powieki i przeczytałem wiadomość.
"Jedźcie spokojnie. Czekamy."
No tak, mama jak zwykle się troszczyła. Kochana kobieta. Nic nie odpisałem tylko z powrotem schowałem telefon do kieszeni.

[...]

- Justy wstawaj. - Cichy głos sprawił, że się obudziłem. Nawet nie wiedziałem kiedy usnąłem. I całe szczęście. Ziewając otworzyłem zmęczone powieki.
- Jesteśmy już? - Spytałem a Kenny pokiwał tylko głową twierdząco. Uśmiechnąłem się szeroko i odetchnąłem z ulgą. Rozpiąłem pasy i naprawdę szybko wysiadłem z auta. Wyjąłem walizkę z bagażnika i ruszyłem w stronę domu mojej babci. Otworzyłem drzwi i ciągnąc za sobą walizkę wszedłem do środka.
- Jestem! - Powiedziałem nieco głośniej a z góry zbiegła uśmiechnięta od ucha do ucha moja mama. Przytuliła mnie mocno i wycałowała po policzkach. Zaśmiałem się wesoło i wyściskałem kobietę. Jejku, naprawdę bardzo za nią tęskniłem.
- Nie sądziłem, że aż tak ucieszysz się na mój widok. - Powiedziałem po cichu a mama spojrzała w moje brązowe tęczówki i dźgnęła mnie palcem w brzuch.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. Dobrze idź się ogarnij i zejdź na kolację. Pewnie jesteś głodny. - Mama poklepała mnie po brzuchu a ja wywracając oczami wszedłem po schodach na górę. Otworzyłem drzwi od swojego pokoju i wszedłem do środka. Nic się nie zmieniło. Te same  niebiesko-białe ściany, łóżko, które kiedyś wydawało się ogromne a teraz? Teraz chyba nawet jest za małe.
Przeczesałem palcami swoje blond kosmyki i otworzyłem walizkę, z której wyjąłem jakieś ubrania. Skierowałem się w stronę łazienki, przechodząc obok sypialni mojej mamy. Spojrzałem na łóżko, na którym leżał otwarty album i pozgniatane chusteczki. Obejrzałem się za siebie i wszedłem do środka. Usiadłem na łóżku i wziąłem album w dłonie. Było tam..zdjęcie, które mnie zdziwiło. Zdjęcie było podpisane " Justin i Alex. 1.03.1994." .
Alex? Jaki Alex? Coś się tutaj nie zgadzało. Zacząłem się przyglądać zdjęciu. Chłopczyk, który leżał obok mnie na tym zdjęciu był wręcz identyczny. Oczy , nos ...
- Justin, co robisz? Miałeś iść się myć. - Mama podeszła do mnie i wyrwała mi z dłoni album.
- Kto .. kto to Alex? - Spytałem przerażony. Mama spuściła wzrok i machnęła ręką.
- Syn mojej koleżanki..- Odparła niepewnie i odwróciła wzrok w inną stronę.
- I niby urodziliśmy się w tym samym dniu? -Uniosłem brwi do góry cicho prychając a kobieta ciężko westchnęła.
- Tak jakoś wyszło.. - Wiedziałem, że kłamała. Zawsze splatała dłonie za swoimi plecami .
- Mamo, nie okłamuj mnie... - Wyszeptałem patrząc wprost w jej oczy.
- Jesteś już duży, więc chyba powinieneś znać prawdę.. - Zaczęła niepewnie i usiadła przede mną. Położyłem ubrania obok siebie i przełknąłem głośno ślinę obserwując uważnie kobietę.
- Jaką prawdę? -Zapytałem szybko a w mamy oczach pojawiły się łzy.
- Justin, ten chłopiec na zdjęciu to Alex. Alex..jest twoim bratem bliźniakiem. Kiedy się urodziliście nie miałam pieniędzy, zero. Nic. Mogłam wziąć tylko jednego z Was. Bardzo mi przykro. Ja.. ja wiem, że pewnie jesteś zły, że nigdy ci nie powiedziałam.. ale nie wiedziałam jak. - Po jej słowach otworzyłem szeroko oczy. Słucham!? Brat bliźniak!? I ja się dowiaduję o tym po 18 latach życia?!
Czułem jak pod powiekami zgromadzają się łzy. Nie myliłem się, po chwili spłynęły po moich policzkach.
- Jak mogłaś mi nie powiedzieć?! - Krzyknąłem a mama położyła dłonie na moich ramionach.
- Justin, proszę, uspokój się. Chciałam dla Was jak najlepiej ale nie mogłam zabrać Was obu, zrozum mnie! - Pociągnęła nosem. Cholera, wiedziałem, że jestem po niej taki wrażliwy. Po moich policzkach nie przestawały spływać łzy.
- Mogłaś nie brać żadnego! Może byłoby lepiej! -Ponownie krzyknąłem a mama mnie mocno przytuliła. Odsunąłem ją od siebie.
- Jak ja mam ci teraz zaufać? A może nie jesteś moją prawdziwą matką co?! Albo ja nie jestem Justin tylko jakiś Matt?! - Spytałem nieco zdenerwowany i wytarłem rękawem łzy.
- Justin błagam Cie...- Szepnęła. Wstałem z łóżka i bez słowa wszedłem do łazienki trzaskając drzwiami. Było mi tak cholernie przykro. Co ja miałem teraz zrobić?
Oparłem dłonie o umywalkę patrząc w lustro. Pociągnąłem nosem i rozebrałem się. Wszedłem pod prysznic i powoli umyłem swoje ciało żelem. Spłukałem pianę i wytarłem się. Wsunąłem na siebie czystą bieliznę, szare spodnie od dresu oraz białą koszulkę na ramiączkach. Umyłem zęby i wyszedłem z łazienki.
- Justin poczekaj...- Powiedziała niepewnym głosem brunetka.
- Zostaw mnie! - Warknąłem do mamy i wszedłem do swojego pokoju. Ponownie trzasnąłem drzwiami ale tym razem przez przypadek. Usiadłem na parapecie rozmyślając nad tym wszystkim. Przecież to było chore!
Ale jedno było pewne. Musiałem znaleźć tego chłopaka. Otworzyłem swojego laptopa. Nie no, przecież chłopaków z imieniem "Alex" może być miliony w Stanach tak samo jak i na całym świecie. Po chwili namysłu jednak postanowiłem, że porozmawiam z mamą..
Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Wszedłem do pokoju mamy i kucnąłem przy niej.
- Mamo, a wiesz coś o nim? - Spytałem niepewnie a kobieta uniosła głowę patrząc na mnie.
- Wiem, że ma na nazwisko Collins i mieszka w Los Angeles. - Powiedziała niepewnie i spojrzała nieco zdziwiona w moje oczy.
- Dzięki, to pomoże.. - Podniosłem się i wyszedłem po czym wróciłem do siebie. Otworzyłem laptopa i wstukałem w wyszukiwarkę " Alexander Collins, Los Angeles". Wyświetliła się jakaś szkoła w Los Angeles. Wszedłem na jej stronę i powoli zacząłem czytać.
"Alexander Collins. Kapitan drużyny koszykarskiej naszej szkoły."
Bingo! Wyświetliłem zdjęcie.
- O w mordę.. - Skwitowałem po cichu. Chłopak rzeczywiście był strasznie podobny do mnie. To było wręcz niesamowite. Wyciągnąłem telefon i jak najszybciej wybrałem numer do szkoły. Przedstawiłem się i powiedziałem jaka jest sprawa. Dyrektor bez zawahania podał mi adres a ja szybko zapisałem go na kartce. Podziękowałem i rozłączyłem się.
Wszedłem jeszcze na loty samolotów do Los Angeles. Jutro o 6:00 jeden samolot. Zamówiłem bilet i zamknąłem laptopa. Odłożyłem go na bok i zszedłem na dół.
- Co ty kombinujesz? - Spytała moja rodzicielka a ja wzruszyłem ramionami.
- Jadę do niego. - Odparłem szybko bez żadnego wzruszenia w głosie. Wyjąłem z lodówki sok i upiłem z niej łyka.

[...]

- Justin jesteś pewny , że chcesz jechać? - Spytała Pattie poprawiając mi bluzę.
- Mamo jestem 100 % pewny... zresztą , zamieszkam tam na trochę. - Powiedziałem pewnie.
-Niby gdzie, u kogo?! - Spytała przerażona a ja westchnąłem.
- U Scooter'a. Pozwolił mi. - Wzruszyłem ramionami i usłyszałem jak wywołują do wejścia. - Okej mamo, trzymaj się. - Pocałowałem kobietę w policzek mimo iż byłem na nią naprawdę zdenerwowany i ruszyłem w stronę samolotu. Można powiedzieć, że zaczynam nowy rozdział w swoim życiu. Naprawdę się denerwowałem. W końcu spotkam chłopaka identycznego jak ja. Zobaczymy jak to wszystko się potoczy.