środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział Drugi.


Alex's POV

Kobiecy pisk tuż przy moim uchu sprawił, ze omal nie spadłem łóżka. Otworzyłem natychmiast swoje brązowe oczy i zaskoczony spojrzałem na brunetkę leżącą obok mnie, która w tym momencie najwyraźniej miała ochotę mi przywalić. Wywróciłem teatralnie oczami.
- Jezu, czemu się tak drzesz ? Nawet nie zdjąłem spodni.... - Wywróciłem oczami wskazując na parę szarych rurek na swoich nogach. Ponownie wywróciłem oczami i zwilżyłem usta językiem podnosząc się. Rany... Ile ja wczoraj wypiłem, że moja głowa aż tak bolała?
- Jak mam nie wrzeszczeć skoro budzę się we własnym domu obok obcego gościa?! - Po raz kolejny pisnęła kręcono włosa. Uniosłem jedną brew do góry, patrząc na nią jakby wyczekując dalszej części wypowiedzi. Ta jednak nie nadeszła.
- Rozumiem... Około 4 godziny temu nie byłem obcym chłopakiem tylko na tyle znajomym żeby zaprosić mnie do siebie na chatę, spoić wódką, nie dać wyjść i nie dać wyrka do spania. Faktycznie jestem bardzo obcy. Mogłem wybić okno i wyjść, byłoby fair, co nie? - Zapytałem i prychnąłem cicho. Oczywiście, w moim głosie nie dało się nie dostrzec wyraźnej nutki sarkazmu. Wyraźnie zbiłem dziewczynę z pantałyku.
- Ja Cię tu zaprosiłam? - Zapytała zaskoczona otwierając szeroko oczy. Parsknąłem mimowolnie i zasłoniłem usta dłonią przemieniając śmiech w kaszel.
- Coś ty. Tak tylko powiedziałem. Przecież w rzeczywistości włamałem się tu i wykorzystałem Cię przy okazji pijąc wódkę, którą znalazłem... Nie wiem gdzie... - Wzruszyłem ramionami i zwilżyłem usta językiem.
-Dobra, nieważne. Przestraszyłam się, okay? - dziewczyna wywróciła oczami i odgarnęła z twarzy swoje ciemne włosy. Pomasowałem skroń i wstałem z łóżka zarzucając na ramiona koszulę.
- Taa. Faktycznie przerażający jestem. - Skwitowałem ironicznie i zwilżyłem usta językiem.
- Dobra, już. Ciebie też tak boli głowa ? - Głos brunetki znów wyrwał mnie z rzeczywistości. Zerknąłem w jej kierunki.
- Boli jak cholera. Nie pogardziłbym tabletką. - Zakomunikowałem. Ciemnooka skinęła głową i popędziła do … kuchni? Tak, to chyba była kuchnia. Poprawiłem nakrycie na łóżku i usiadłem, jednak dokładnie w tym samym momencie rozdzwonił się mój telefon.
Mama.
Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Nienawidziłem z nią rozmawiać. Zawsze przez telefon zgrywała kochaną, troszczącą się mamusię, w rzeczywistości jednak miała mnie w dupie. Odkąd ojciec wylądował w więzieniu, a ja starłem się taki jaki jestem jej całe nastawienie do mnie zmieniło się o 180 stopni. Chociaż w sumie... To nawet lepiej. Wzdychając odebrałem telefon.
- Alex gdzie Ty do cholery jesteś? Właśnie dzwonili do mnie ze szkoły, że nie ma Cię na zajęciach... - Mówiła kobieta. Dzwonili, że mnie nie ma? Nigdy nie dzwonili... Coś było nie tak.
- Dobra,tak, jasne. Nie udawaj, że Cię to obchodzi, bo oboje doskonale wiemy, że nie. Przejdź do sedna. - Powiedziałem dość oschle, jak na mnie przystało. Przełknąłem głośno ślinę wsłuchując się w głos matki.
- Do szkoły dzwonił jakiś chłopak z Kanady, chce się z Tobą spotkać. Zaraz tu będzie. - Powiedziała podenerwowana. Słyszałem to w jej głosie, dlatego sam zacząłem się obawiać. Co jak co,mimo faktu, że darliśmy z mamą koty jej przeczucia zawsze się sprawdzały.
- Zaraz będę. - Powiedziałem cicho i rozłączyłem się. Podszedłem do lustra i westchnąłem ciężko. „Stary jak ty wyglądasz?” - pomyślałem i pokręciłem głową. Natychmiast palcami doprowadziłem swoje włosy w miarę do stanu wyjściowego. W tym samym czasie w pokoju znów pojawiła się Ana.
- Co jest? - Zapytała, prawdopodobnie słyszała moją rozmowę.
Westchnąłem cicho i wziąłem od niej szklankę oraz tabletkę. Szybko ją wypiłem i wzruszyłem ramionami.
- Jakiś koleś z Kanady dzwonił do szkoły i o mnie pytał. Dyrektor dał mu mój adres, koniecznie chce się ze mną spotkać, nie wiem po co,aczkolwiek... Dobra. Mam wracać do domu bo on zaraz będzie. - Powiedziałem powoli i cicho, po czym poprawiłem swoją koszulę i zamknąłem na moment oczy. - Chcesz iść ze mną ? - Momentalnie otworzyłem oczy i skierowałem swoje brązowe tęczówki na dziewczynę. Ściągnąłem brwi i zwilżyłem usta językiem.
- W sumie to nie mam nic do roboty w domu. - Stwierdziła wzruszając ramionami. Jakoś automatycznie mój wzrok powędrował na rozwalone butelki po wczorajszym piciu, nie zaścielone łóżko, ogólny bałagan... Wedle uznania. Skoro to było nic ja chętnie mogłem przygarnąć Anę do siebie. W końcu to nie u mnie był taki... syf, burdel.. Jak ktoś chce.
Potrząsnąłem głową by pozbyć się wizji sprzątania tego, po czym przygryzłem dolną wargę.
- Dobra to chodź. - Wzruszyłem ramionami i wymusiłem delikatny uśmiech. Wyszedłem z pokoju do korytarza, gdzie założyłem swoje oficerki i poczekałem na swoją towarzyszkę. Po chwili była już obok mnie,więc oboje wyszliśmy z domu. Zamknęła drzwi. Oboje ruszyliśmy w kierunku mojej ulicy.
- Nie wiesz kto to może być? Ten ktoś z Kanady ? - Uniosła brwi do góry i spojrzała prosto w moje tęczówki. Wzruszyłem ramionami i wyjąłem z kieszeni spodni papierosy, wziąłem jednego do ust i odpaliłem szybko. Nie siliłem się na to „ozdobne” wypuszczanie dymu, bo nie o to w tym chodziło.
- Nie wiem kto to. Szczerze mówiąc nawet nie bardzo mam ochotę poznawać tego kogoś, chyba że to gość z jakiejś drużyny koszykarskiej. Wtedy to jestem nawet w stanie słuchać go kilka godzin. - Uśmiechnąłem się łobuzersko zaciągając się papierosowym dymem. - Ale chyba gdyby to był koleś z jakiejś drużyny to raczej dyrektor tak chętnie nie dawałby mu mojego adresu. Przecież jestem kapitanem, walczymy o wejście do ligi... - Tak,po raz kolejny rozmyślałem o koszykówce. To była moja jedyna prawdziwa pasja. Ogólnie sport. Bieganie, koszykówka, siatkówka.. Wszystko. Lubiłem też muzykę, jednak niechętnie się do tego przyznawałem. Grałem na pianinie, śpiewałem. Zależnie od humoru. Niestety muzyczna pasja jakoś odsunęła się ode mnie dobry rok temu, kiedy to moje życie wywróciło się do góry nogami. Nie lubiłem tego wspominać, wiedziałem, że tamto wydarzenie zmieniło mnie w skurwysyna.
- Może masz rację. - Ucięła krótko dziewczyna i przyjrzała mi się. - Jesteś podobny do Justina Biebera. - Skwitowała. Wypuściłem głośno powietrze i zdeptałem niedopałek papierosa. - Tak, wiem. Dzięki Bogu gościu nie wpadł na to, żeby szukać bardziej... Odważnego stylu. Choć ostatnio mnie dobił. Czasami mam wrażenie, że ma jakąś moc czytania mi w myślach... Albo mam pluskwę w domu i po prostu zabiera mi pomysły. Cholera... Nie lubię go. Idę sobie ulicą, a nagle podbiega do mnie jakaś rozwrzeszczana 11 latka i krzyczy, ze jestem Justin Bieber. - Pokręciłem głową na boki. - Zabrał mi tożsamość. Mam wtedy ochotę powiedzieć , Kurwa, nie jestem żadnym Justinem, uświadomcie sobie to w końcu. Ale to i tak nic nie da, więc po prostu ignoruje i idę dalej. - Stwierdziłem zażenowany. Faktycznie odkąd Bieber stał się sławny odbiło się to również na mnie. Czy serio było tak ciężko zakodować, że ja jestem Alex. Alex Collins. Nie żaden Justin Bieber. Robiłem przecież wszystko, żeby wyglądać inaczej niż on.
- Musi Ci być ciężko czasami. Ale z drugiej strony, szybciej wyrwiesz dziewczynę. - Zabawnie poruszała brwiami. Prychnąłem cicho i zmierzwiłem dłonią swoje włosy.
-Taa... Powiedzmy, że nie szukam dziewczyny. I nie, nie jestem gejem. - Uśmiechnąłem się delikatnie i podrapałem się po policzku. - Chociaż do dziewczyn szczęścia nie mam więc może lepiej by było. - Skwitowałem krótko i otworzyłem furtkę wpuszczając brunetkę do środka.
Już w drzwiach napadła mnie wystrojona mama. Jej czarne włosy spięte były w coś w rodzaju koka, tylko pojedyncze, kręcone kosmyki niesfornie otaczały jej twarz. Czerwona szminka, ciemna kreska... Mama była piękna, zdecydowanie. To ona była wzorcem mojego ideału – podobnie jak Megan Fox. Uważałem je za dwie najseksowniejsze kobiety świata. Byłbym nawet w stanie obdarować ją uśmiechem, ale...
- Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. - Zaczęła na wejście. Wywróciłem dyskretnie oczami i westchnąłem cicho.
- Wiem mamuś. Żałuję, więcej się tonie powtórzy. - Powiedziałem z udawaną skruchą i musnąłem ustami policzek rodzicielki. - Słowo Collinsa. - Dodałem i poruszałem zabawnie brwiami.
-Wiesz co jeszcze? - Zapytała jakoś wyjątkowo nie mięknąc. Zawsze lubiła, kiedy byłem dla niej wyjątkowo miły. Westchnąłem cicho i objąłem ją ramieniem.
- Mam szlaban a ty chcesz poznać moją koleżankę. - Stwierdziłem piekielnie poważnie i odsłoniłem zza siebie Anę. Ana była naprawdę niska. Miała może z 160 cm wzrostu, podczas gdy ja miałem prawie dwa metry. Nic dziwnego, że mama jej nie zauważyła, kiedy to ciemnowłosa stała za mną. Speszona mama otworzyła szeroko swoje błękitne tęczówki. Uśmiechnąłem się łobuzersko.
- Mamo, to Ana. Ana to moja mama. - Wzruszyłem obojętnie ramionami i zwilżyłem wargi językiem, po czym przeczesałem dłonią swoje włosy.
- Miło mi. - Stwierdziła mama i uściskała dłoń ciemnookiej. Oparłem się plecami o ścianę za mną i uniosłem do góry obie brwi. - Alex pogadamy sobie później. - Stwierdziła i chwyciła swoją torebkę, po czym zgrabnie wyszła z domu i zatrzasnęła drzwi. Faktycznie była zdenerwowana. Nie wiedziałem czy na mnie, czy denerwowała się tym Kanadyjczykiem.
Wolałem tego nie roztrząsać,w sumie też nie obchodziło mnie to. Doskonale wiedziała jaki jestem i czego może się po mnie spodziewać.
- Będziesz miał problemy. Cholera to moja wina. - Stwierdziła Ana odgarniając na bok swoje ciemne włosy. Prychnąłem cicho i machnąłem dłonią.
- Coś ty. Nie będzie żadnych problemów. Nigdy nie ma. - Wzruszyłem ramionami i podrapałem się po tyle głowy. - Chcesz coś do picia? Jedzenia? Cokolwiek ? - Zapytałem niepewnie, a kiedy dziewczyna pokręciła głową na nie wzruszyłem ramionami i wskazałem na kanapę w salonie. - Siadaj. - Szepnąłem i sam usiadłem na miejscu włączając telewizję. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, gdyż po mieszkaniu rozległo się dzwonienie do drzwi.
- To pewnie ten gość do mnie... - Westchnąłem ciężko i wstałem z miejsca. Powoli,trochę podenerwowany podszedłem do drewnianych, ciemnych drzwi i uchyliłem je. W najgorszych koszmarach nie spodziewałem się ujrzeć tej osoby za moimi drzwiami.
-Cześć... Umm... - Blondyn zaczął. Nie, nie nie. To musi być jakiś żart. Zamknę te drzwi, a jak je otworze będzie za nimi stał ktoś inny. Nie Justin Bieber.
Pod wpływem chwili faktycznie zamknąłem drzwi oddychając szybko. Faktycznie miałem wrażenie, że to jakiś sen. Sen z którego zaraz się obudzę i znów będę spokojnie leżał z łóżku bez swojego klona za drzwiami.
- Alex co jest? - Zapytała Ana wchodząc do korytarza. - Jej wyglądasz jakbyś zobaczył ducha.. Czemu zamknąłeś drzwi?
-Nawet nie próbuj... - Zacząłem, jednak ciekawska brunetka otworzyła drzwi. Moje obawy się spełniły. Nie obudziłem się, a przed drzwiami stał Justin Bieber. Z jednej strony zdezorientowany moim zachowaniem, z drugiej jakby przestraszony.
- O cholera... Ile.. Ja... Wypiłam... - Zapytała cicho dziewczyna patrząc to na mnie to na Biebera.
-To może jeszcze raz... Cześć. Jestem... - Znów zaczął chłopak. Zamrugałem kilka razy przyglądając się każdemu szczegółowi na jego twarzy. Każdy pieg, kolor oczy, nos... Wszystko było takie samo jak w moim wypadku. Była to najbardziej żenująca chwila mojego życia.
- Czego Ty tu szukasz? - Zapytałem zdenerwowany, rozdzielając dokładnie każde słowo.
- Alex to.. Nie taki proste. - Zwrócił się moim imieniem, przez co byłem przekonany że szczęka opadła mi jeszcze niżej, o ile było to w ogóle możliwe. - Mogę wejść? Wszystko Ci wytłumaczę... -Zakomunikował i spojrzał na mnie. Posłusznie, nawet nie do końca wiedząc co robię odsunąłem się od drzwi wpuszczając celebrytę do domu. Gestem dłoni dałem mu do zrozumienia, ze ma kontynuować.
- To ja może przejdę od razu do sedna... - Jego ton był wyjątkowo niepewny. Sięgnął po coś do kieszeni.
- Byłoby miło. - Stwierdziłem ironicznie i zacisnąłem usta w wąską linie zaplatając dłonie an swojej klatce piersiowej.
- Dobrze więc... Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało jesteś... - Przełknął głośno ślinę i zacisnął mocno zęby. „w ukrytej kamerze, powiedz że jestem w ukrytej kamerze...” - modliłem się w myślach. - Jesteś moim bratem bliźniakiem... - Dokończył i wyciągnął w moją stronę małą kartkę. Wziąłem ja do ręki i uświadomiłem sobie, że nie jest to zwykła kartka, lecz zdjęcie. Zdjęcie na którym znajdowało się dwóch chłopców. Identycznych. Zdjęcie podpisane „1 marca 1994 – Justin i Alex”. Otworzyłem szeroko oczy wpatrując się w owy fotograficzny, materialny dowód potwierdzający jego słowa, jednak dalej nie mogłem w to uwierzyć. Wybuchłem nerwowym śmiechem i uniosłem brwi do góry.
- To jakiś dobry żart prawda ? Cholera. Koleś Tobie już serio od nadmiaru pieniędzy się poprzestawiało. - Stwierdziłem i pokręciłem głową oddając chłopakowi zdjęcie. Nie wyglądał jakby żartował, ale to było nieprawdopodobne.
- Kiedy się urodziłeś? - Zapytał prosto z mostu.
- Pierwszego Marca 1994, w Barcelonie, w Hiszpanii. - Wzruszyłem ramionami i przełknąłem głośno ślinę.
-Bzdura. Urodziłeś się 1 marca, ale w Stratford, w Kanadzie. Jako Bieber. Jesteś... Jesteś po prostu... - „Nie kończ tego...” - Jesteś adoptowany. Twoja mama to Pattie Mallette. Nie mogła wziąć nas obu, bo nie miała pieniędzy. - Mówił piekielnie poważnie, a za razem szybko. Czułem jak do moich oczu napływają łzy. O ile Bieber mówił prawdę, znaczyło to, że... Przez 18 lat żyłem z obcymi ludźmi, okłamywany, o swoim pochodzeniu, o wszystkim. To wyjaśniało zdenerwowanie mamy... Mamy. Prychnąłem cicho i pokręciłem głową.
- Ana zajmij się nim, ja zaraz wrócę. - Wyszeptałem nie do końca pewien co się właśnie wokół mnie dzieje. Po raz kolejny, w odstępie roku moje życie zostało zrujnowane. Jak szklanka, którą małe dziecko upuszcza na ziemie. Tłucze się, a kiedy uda się ją pozbierać pozostawia jakiś ślad na dłoni. Tak po raz drugi pękło moje życie.... Tym razem jednak nie było możliwości pozbierania go do kupy... Tak by nie skaleczyć się na amen.
Trzasnąłem drzwiami i usiadłem na wannie, kiedy to po moich policzkach spłynęły gorzkie, wielkie łzy. Ból? Czy tak można było to nazwać? Z jednej strony tak. Z drugiej... Było to przede wszystkim rozczarowanie. Rozczarowanie całym światem. Moimi rodzicami – za to że nie powiedzieli mi, że nie jestem ich dzieckiem... A przede wszystkim biologiczną matką która z dwójki synów wybrała tylko jednego by obdarzyć go miłością. Uczucia buzowały we mnie jak nigdy. Czułem się zraniony i oszukany. Tak jakbym nigdy wcześniej nie istniał.... Bo nie istniałem. Alexander Brian Collins był fikcją. Prawdziwa postać tej cholernej księgi zwanej życiem nazywała się Bieber.
Zwiesiłem głowę i sięgnąłem po ręcznik. Przeczesałem dłonią swoje włosy i pociągnąłem za ich końcówki,nie wiedząc co teraz mam odpowiedzieć. Co mam zrobić i czego oczekiwać. Miałem18 lat... Bynajmniej nie chciałem się nad sobą użalać, ale kiedy w Twoim życiu co chwilę pojawiają się takie informacje... Nie da się w końcu nie zwątpić w swoją siłę.
Ręcznikiem otarłem swoje łzy i pociągnąłem nosem. Gdyby ktokolwiek ze szkoły zobaczył mnie w takim stanie, byłbym skończony. Cwaniak, cham, skurwiel jakim byłem w jednym momencie zmienił się w bezbronnego chłopca, który płacze za swoim losem. Przecież nie mogłem tak po prostu zapomnieć o tym jaki wizerunek sobie wybrałem. Nie mazgaja. Przeciwnie.
Mimowolnie spojrzałem na swój tatuaż. Sporawy napis na wewnętrznej stronie prawego przedramienia. „After all this time I'm not gonna fall now” . Właśnie. Nie miałem zamiaru teraz spadać, poddać się. Teraz trzeba było pokazać kto jest silniejszy...
Dokładnie w momencie kiedy wstawałem by zimną wodą opłukać twarz do łazienki wparowała Ana. Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na nią.
- A co gdybym właśnie sikał? - Zapytałem cicho, kręcąc głową i faktycznie przemyłem oczy lodowatą wodą, następnie wycierając je ręcznikiem.
- Speszyłabym się. - Stwierdziła i zamknęła za sobą drzwi. - Wszystko w porządku? - Zapytała cicho i zwilżyła usta językiem podchodząc bliżej. Przytuliła mnie delikatnie – cóż musiało to naprawdę dziwnie wyglądać... Chciała przytulić mnie, a wyszło tak, ze to ona przyciskała się do mojego torsu... Doceniałem to. Pogłaskała dłonią moje plecy, na co cicho westchnąłem.
- Jest zdecydowanie okej. Rodzice przez 18 lat mnie okłamywali. Prawdziwa matka oddała mnie do adopcji, a po 18 latach zjawia się tu mój sławny braciszek Justin Bieber i komunikuje całą prawdę. Serio mówię Ci, dowiedzieć się, ze ktoś taki jak ty praktycznie nie istnieje jest zajebiście. Zastanawiam się tylko jaki on miał cel w tym żeby tu przyjechać i zrujnować moje życie, bo inaczej tego nie można nazwać. Przecież cała moja tożsamość w jednym momencie wyparowała. Nie, nie dramatyzuje. Postaw się w mojej sytuacji. - Rozgadałem się, ale powiedziałem wszystko co leżało mi na sercu. A to była rzadkość.
-Spokojnie Alex... On wyjedzie,a Ty dalej będziesz Alexem. - Szepnęła i sięgnęła do góry dłonią, by zmierzwić moje włosy. Wczoraj dogadaliśmy się, że bardzo to lubię. Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy.
- Na świstku. Mentalnie nie będę Collins, bo dowiedziałem się,ze jestem Bieber. Kapujesz? Bie-ber. A jeszcze dzisiaj mówiłem, że go nie lubię bo niszczy moją tożsamość. Co powiedzieć teraz... ? - Zapytałem i pokręciłem głową. - To będzie wojna. - Dodałem po chwili i wyszedłem z łazienki schodząc powoli po schodach na dół gdzie na fotelu siedział Justin.
- I co wymyśliłeś? - Zapytał zaciekawiony. Jezu sam jego widok działał na mnie jak płachta na byka. Co nie powinno tak oddziaływać, gdyż wyglądałem tak samo. Zaplotłem dłonie za swoimi plecami i spojrzałem na niego otwierając szerzej oczy.
-A co miałem niby wymyślić? - Zapytałem ironicznie. - Przez 18 lat żyłem w przekonaniu,że nazywam się Alexander Collins i urodziłem się w Barcelonie, a moimi rodzicami są Meredith i David. Po czym zjawiasz się ty i niszczysz całe moje mniemanie o moim pochodzeniu... Ale ty wyjedziesz, a ja znów poskładam się do kupy i będę żył jak dawniej. - Ten plan zdecydowanie mi się podobał. - A mamusi mozesz przekazać, żeby się tu lepiej nigdy nie pokazywała. -Uśmiechnąłem się łobuzersko znacząco kiwając głową i przytakując moim słowom. Justin natomiast pokręcił głową i sam czarująco się uśmiechnął.
- Ona nie miała pieniędzy... - Stwierdził i spojrzał w moje oczy. - Alex jeżeli myślisz, że tak łatwo się poddam, a ty tak łatwo się mnie pozbędziesz to grubo się mylisz. Chcę odnowić z Tobą kontakt, dlatego od jutra zaczynam chodzić tu do szkoły. - Powiedział i wzruszył ramionami oblizując usta. Musiała minąć dość długa chwila zanim dotarły do mnie jego słowa.
- Nikt nie kazał jej pieprzyć się z kimś w tym wieku, skoro nie miała zabezpieczenia finansowego. - Zakomunikowałem oschle. - Ty.. Masz zamiar.. .Tu... Zostać? - Zapytałem i uchyliłem usta zaciskając za plecami dłonie w pięści.
-Tak. Mam zamiar zostać. Będę chodził do tej samej szkoły co Ty. - Uśmiech na jego twarzy w tym momencie drażnił najbardziej. Zewnętrznie zachowywałem spokój, ale w moich oczach było chyba widać cholerną nienawiść, skierowaną już również do niego. Odliczyłem w myślach do dwudziestu i przełknąłem głośno ślinę.
- W takim wypadku witaj w mieście. Od razu mówię, uważaj na pana Bennet'a. Przynudza, pluje i czepia się wszystkich z kolczykami. - Stwierdziłem patrząc na czarne małe kolczyki wpięte w uszy chłopaka. Nawet kolczyki miał takie same jak ja. To była paranoja.
- Dzięki, zapamiętam. - Uśmiechnął się po raz kolejny i wstał. - Nie będę wam przeszkadzał.. Cóż, do zobaczenia jutro Alex... I Ana. - Stwierdził. Wyciągnął do mnie dłoń, a ja natychmiast ją uścisnąłem. Chciałem jak najszybciej się go pozbyć. Choć ten ostatni dzień nacieszyć się normalnością. Niewysoki blondas przytulił Anę.
-Taa.. .Do jutra. Wiesz gdzie są drzwi. - Mruknąłem i usiadłem na kanapie przeczesując dłonią swoje włosy i kręcąc głową. Kiedy tylko Bieber opuścił moje mieszkanie pokręciłem głową i uderzyłem siew twarz poduszką.
- No to będzie kolorowo. - Stwierdziła Ana. Spojrzałem na nią i wzruszyłem ramionami.
- Jeżeli będzie wchodził mi w drogę to go zniszczę. Byłem nawet w stanie go zignorować...Ale fakt, ze tu zostaje i chce w to dalej brnąć... Nie podoba mi się to. Dla niego to mała różnica, dla mnie wielka. Nie chcę zabłysnąć na cały świat jako brat bliźniak Justina Biebera... Tylko jako koszykarz. Kiedyś. Lakersów. - Stwierdziłem i zwilżyłem usta językiem. - Nie chcę być niegrzeczny, przynajmniej w stosunku do ciebie, ale... Muszę sobie wszystko poukładać i byłoby fajnie gdybym został sam... - Powiedziałem cicho. Ana przygryzła dolną wargę i skinęła głową.
- Jasne, rozumiem. - Uśmiechnęła sie delikatnie. Wstałem z miejsca i odprowadziłem ją do drzwi. - Alex... ? - Zaczęła niepewnie już przy drzwiach. Uniosłem brwi do góry.
-Taaa? - Zapytałem cicho i podrapałem się po policzku.
- Chcę, żebyś wiedział, ze możesz na mnie liczyć jak coś. - Powiedziała cicho. Skinąłem głową i zwilżyłem usta językiem. Delikatnie dłonią objąłem ją i przytuliłem do siebie przeczesując palcami jej włosy.
- To dobrze. Bo będziesz mi potrzebna. - Stwierdziłem i uśmiechnąłem się delikatnie. Pożegnałem się z dziewczyną i zamknąłem z nią drzwi. Udałem się do swojego pokoju i usiadłem na łóżku włączając stację muzyczną w TV i rozmyślając nad tym wszystkim. Jakiego haka mogę mieć teraz na... mamę, na Justina... Jak to wszystko obrócić tak, by nie zniszczyć swojego życia.

[…]

Do 16:00 nie obmyśliłem dokładnie niczego. Pochłonięty meczem koszykówki doszedłem do wniosku, ze akcje najlepiej wymyślać na spontanie. Usłyszawszy, że drzwi do domu się otwierają wstałem natychmiast i wyszedłem z pokoju schodząc do połowy schodów.
- Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć? - Zapytałem mierząc wzrokiem kobietę. Udała zaskoczoną. Pokręciłem głową na boki schodząc bardziej na dół. - Doskonale wiesz o czym mówię. - Szepnąłem i pokręciłem głową na boki. - Justin Bieber... Pattie Mallette. … Kanada... Stratford... 1 marca 1994... - Wypowiedziałem te słowa najbardziej jadowicie jak tylko umiałem.
- Nie mogłam Ci powiedzieć Lex. - Powiedziała cicho zaciskając usta w wąską linię.
- Nie? Nie. A to niby dlaczego, huh? - Zapytałem unosząc do góry brwi. Moje serce jeszcze nigdy tak szybko nie biło.
- Bo nie mogliśmy Cię z tatą stracić, rozumiesz? Pattie oddała nam Ciebie jakiś tydzień po urodzeniu. Oni z Jeremym nie spodziewali się bliźniąt. Obaj byliśmy piękni. I ty i Justin. Nawet nie wiesz jak strasznie płakała wtedy. Nie miała pieniędzy, a dla nas... To była jak wygrana na loterii. Nie mogliśmy mieć dzieci, więc świadomość, że będziemy mieć Ciebie to... Nie masz pojęcia ile dla nas znaczysz Alex. - Zacisnęła usta w wąską linię a po jej policzkach spłynęły łzy. - Nie chciałam cię skrzywdzić. Nigdy nie przewidziałam, że Justin stanie się sławny, że dowie się i będzie chciał Cię odnaleźć. Chciałam żebyś miał normalne życie i czuł się tu kochany. Jak nasze dziecko... Nie z adopcji. - Szepnęła. Zamknąłem oczy i zacisnąłem mocno zęby. Nie spodziewałem się takiego wyznania. Nigdy. Podszedłem do niej i przytuliłem ją mocno, starając się włożyć w ten uścisk jak najwięcej miłości i... wdzięczności. Tej której nigdy nie okazywałem. Nie rozumiałem wcześniej tego sposobu w jaki mnie kochali, teraz uświadomiłem sobie, że było to najszczersze uczucie świata. Gdyby nie oni kto wie gdzie bym skończył...

- Kocham cię mamo. - Powiedziałem cicho i przytuliłem twarz do jej włosów zamykając oczy. Mama i tata byli ostatnimi osobami które zasługiwały na nienawiść. Teraz trzeba było skupić się na tym, by Pan Gwiazda nie wszedł mi na głowę i nie zniszczył życia do reszty.

10 komentarzy: