Alex's POV
Kobiecy pisk tuż przy moim uchu
sprawił, ze omal nie spadłem łóżka. Otworzyłem natychmiast
swoje brązowe oczy i zaskoczony spojrzałem na brunetkę leżącą
obok mnie, która w tym momencie najwyraźniej miała ochotę mi
przywalić. Wywróciłem teatralnie oczami.
- Jezu, czemu się tak drzesz ? Nawet
nie zdjąłem spodni.... - Wywróciłem oczami wskazując na parę
szarych rurek na swoich nogach. Ponownie wywróciłem oczami i
zwilżyłem usta językiem podnosząc się. Rany... Ile ja wczoraj
wypiłem, że moja głowa aż tak bolała?
- Jak mam nie wrzeszczeć skoro budzę
się we własnym domu obok obcego gościa?! - Po raz kolejny pisnęła
kręcono włosa. Uniosłem jedną brew do góry, patrząc na nią
jakby wyczekując dalszej części wypowiedzi. Ta jednak nie
nadeszła.
- Rozumiem... Około 4 godziny temu nie
byłem obcym chłopakiem tylko na tyle znajomym żeby zaprosić mnie
do siebie na chatę, spoić wódką, nie dać wyjść i nie dać
wyrka do spania. Faktycznie jestem bardzo obcy. Mogłem wybić okno i
wyjść, byłoby fair, co nie? - Zapytałem i prychnąłem cicho.
Oczywiście, w moim głosie nie dało się nie dostrzec wyraźnej
nutki sarkazmu. Wyraźnie zbiłem dziewczynę z pantałyku.
- Ja Cię tu zaprosiłam? - Zapytała
zaskoczona otwierając szeroko oczy. Parsknąłem mimowolnie i
zasłoniłem usta dłonią przemieniając śmiech w kaszel.
- Coś ty. Tak tylko powiedziałem.
Przecież w rzeczywistości włamałem się tu i wykorzystałem Cię
przy okazji pijąc wódkę, którą znalazłem... Nie wiem gdzie...
- Wzruszyłem ramionami i zwilżyłem usta językiem.
-Dobra, nieważne. Przestraszyłam się,
okay? - dziewczyna wywróciła oczami i odgarnęła z twarzy swoje
ciemne włosy. Pomasowałem skroń i wstałem z łóżka zarzucając
na ramiona koszulę.
- Taa. Faktycznie przerażający
jestem. - Skwitowałem ironicznie i zwilżyłem usta językiem.
- Dobra, już. Ciebie też tak boli
głowa ? - Głos brunetki znów wyrwał mnie z rzeczywistości.
Zerknąłem w jej kierunki.
- Boli jak cholera. Nie pogardziłbym
tabletką. - Zakomunikowałem. Ciemnooka skinęła głową i
popędziła do … kuchni? Tak, to chyba była kuchnia. Poprawiłem
nakrycie na łóżku i usiadłem, jednak dokładnie w tym samym
momencie rozdzwonił się mój telefon.
Mama.
Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny
dreszcz. Nienawidziłem z nią rozmawiać. Zawsze przez telefon
zgrywała kochaną, troszczącą się mamusię, w rzeczywistości
jednak miała mnie w dupie. Odkąd ojciec wylądował w więzieniu, a
ja starłem się taki jaki jestem jej całe nastawienie do mnie
zmieniło się o 180 stopni. Chociaż w sumie... To nawet lepiej.
Wzdychając odebrałem telefon.
- Alex gdzie Ty do cholery jesteś?
Właśnie dzwonili do mnie ze szkoły, że nie ma Cię na
zajęciach... - Mówiła kobieta. Dzwonili, że mnie nie ma? Nigdy
nie dzwonili... Coś było nie tak.
- Dobra,tak, jasne. Nie udawaj, że Cię
to obchodzi, bo oboje doskonale wiemy, że nie. Przejdź do sedna. -
Powiedziałem dość oschle, jak na mnie przystało. Przełknąłem
głośno ślinę wsłuchując się w głos matki.
- Do szkoły dzwonił jakiś chłopak z
Kanady, chce się z Tobą spotkać. Zaraz tu będzie. - Powiedziała
podenerwowana. Słyszałem to w jej głosie, dlatego sam zacząłem
się obawiać. Co jak co,mimo faktu, że darliśmy z mamą koty jej
przeczucia zawsze się sprawdzały.
- Zaraz będę. - Powiedziałem cicho i
rozłączyłem się. Podszedłem do lustra i westchnąłem ciężko.
„Stary jak ty wyglądasz?” - pomyślałem i pokręciłem głową.
Natychmiast palcami doprowadziłem swoje włosy w miarę do stanu
wyjściowego. W tym samym czasie w pokoju znów pojawiła się Ana.
- Co jest? - Zapytała, prawdopodobnie
słyszała moją rozmowę.
Westchnąłem cicho i wziąłem od niej
szklankę oraz tabletkę. Szybko ją wypiłem i wzruszyłem
ramionami.
- Jakiś koleś z Kanady dzwonił do
szkoły i o mnie pytał. Dyrektor dał mu mój adres, koniecznie chce
się ze mną spotkać, nie wiem po co,aczkolwiek... Dobra. Mam wracać
do domu bo on zaraz będzie. - Powiedziałem powoli i cicho, po czym
poprawiłem swoją koszulę i zamknąłem na moment oczy. - Chcesz
iść ze mną ? - Momentalnie otworzyłem oczy i skierowałem swoje
brązowe tęczówki na dziewczynę. Ściągnąłem brwi i zwilżyłem
usta językiem.
- W sumie to nie mam nic do roboty w
domu. - Stwierdziła wzruszając ramionami. Jakoś automatycznie mój
wzrok powędrował na rozwalone butelki po wczorajszym piciu, nie
zaścielone łóżko, ogólny bałagan... Wedle uznania. Skoro to
było nic ja chętnie mogłem przygarnąć Anę do siebie. W końcu
to nie u mnie był taki... syf, burdel.. Jak ktoś chce.
Potrząsnąłem głową by pozbyć się
wizji sprzątania tego, po czym przygryzłem dolną wargę.
- Dobra to chodź. - Wzruszyłem
ramionami i wymusiłem delikatny uśmiech. Wyszedłem z pokoju do
korytarza, gdzie założyłem swoje oficerki i poczekałem na swoją
towarzyszkę. Po chwili była już obok mnie,więc oboje wyszliśmy z
domu. Zamknęła drzwi. Oboje ruszyliśmy w kierunku mojej ulicy.
- Nie wiesz kto to może być? Ten ktoś
z Kanady ? - Uniosła brwi do góry i spojrzała prosto w moje
tęczówki. Wzruszyłem ramionami i wyjąłem z kieszeni spodni
papierosy, wziąłem jednego do ust i odpaliłem szybko. Nie siliłem
się na to „ozdobne” wypuszczanie dymu, bo nie o to w tym
chodziło.
- Nie wiem kto to. Szczerze mówiąc
nawet nie bardzo mam ochotę poznawać tego kogoś, chyba że to gość
z jakiejś drużyny koszykarskiej. Wtedy to jestem nawet w stanie
słuchać go kilka godzin. - Uśmiechnąłem się łobuzersko
zaciągając się papierosowym dymem. - Ale chyba gdyby to był koleś
z jakiejś drużyny to raczej dyrektor tak chętnie nie dawałby mu
mojego adresu. Przecież jestem kapitanem, walczymy o wejście do
ligi... - Tak,po raz kolejny rozmyślałem o koszykówce. To była
moja jedyna prawdziwa pasja. Ogólnie sport. Bieganie, koszykówka,
siatkówka.. Wszystko. Lubiłem też muzykę, jednak niechętnie się
do tego przyznawałem. Grałem na pianinie, śpiewałem. Zależnie od
humoru. Niestety muzyczna pasja jakoś odsunęła się ode mnie dobry
rok temu, kiedy to moje życie wywróciło się do góry nogami. Nie
lubiłem tego wspominać, wiedziałem, że tamto wydarzenie zmieniło
mnie w skurwysyna.
- Może masz rację. - Ucięła krótko
dziewczyna i przyjrzała mi się. - Jesteś podobny do Justina
Biebera. - Skwitowała. Wypuściłem głośno powietrze i zdeptałem
niedopałek papierosa. - Tak, wiem. Dzięki Bogu gościu nie wpadł
na to, żeby szukać bardziej... Odważnego stylu. Choć ostatnio
mnie dobił. Czasami mam wrażenie, że ma jakąś moc czytania mi w
myślach... Albo mam pluskwę w domu i po prostu zabiera mi pomysły.
Cholera... Nie lubię go. Idę sobie ulicą, a nagle podbiega do mnie
jakaś rozwrzeszczana 11 latka i krzyczy, ze jestem Justin Bieber. -
Pokręciłem głową na boki. - Zabrał mi tożsamość. Mam wtedy
ochotę powiedzieć , Kurwa, nie jestem żadnym Justinem, uświadomcie
sobie to w końcu. Ale to i tak nic nie da, więc po prostu ignoruje
i idę dalej. - Stwierdziłem zażenowany. Faktycznie odkąd Bieber
stał się sławny odbiło się to również na mnie. Czy serio było
tak ciężko zakodować, że ja jestem Alex. Alex Collins. Nie żaden
Justin Bieber. Robiłem przecież wszystko, żeby wyglądać inaczej
niż on.
- Musi Ci być ciężko czasami. Ale z
drugiej strony, szybciej wyrwiesz dziewczynę. - Zabawnie poruszała
brwiami. Prychnąłem cicho i zmierzwiłem dłonią swoje włosy.
-Taa... Powiedzmy, że nie szukam
dziewczyny. I nie, nie jestem gejem. - Uśmiechnąłem się
delikatnie i podrapałem się po policzku. - Chociaż do dziewczyn
szczęścia nie mam więc może lepiej by było. - Skwitowałem
krótko i otworzyłem furtkę wpuszczając brunetkę do środka.
Już w drzwiach napadła mnie
wystrojona mama. Jej czarne włosy spięte były w coś w rodzaju
koka, tylko pojedyncze, kręcone kosmyki niesfornie otaczały jej
twarz. Czerwona szminka, ciemna kreska... Mama była piękna,
zdecydowanie. To ona była wzorcem mojego ideału – podobnie jak
Megan Fox. Uważałem je za dwie najseksowniejsze kobiety świata.
Byłbym nawet w stanie obdarować ją uśmiechem, ale...
- Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny.
- Zaczęła na wejście. Wywróciłem dyskretnie oczami i westchnąłem
cicho.
- Wiem mamuś. Żałuję, więcej się
tonie powtórzy. - Powiedziałem z udawaną skruchą i musnąłem
ustami policzek rodzicielki. - Słowo Collinsa. - Dodałem i
poruszałem zabawnie brwiami.
-Wiesz co jeszcze? - Zapytała jakoś
wyjątkowo nie mięknąc. Zawsze lubiła, kiedy byłem dla niej
wyjątkowo miły. Westchnąłem cicho i objąłem ją ramieniem.
- Mam szlaban a ty chcesz poznać moją
koleżankę. - Stwierdziłem piekielnie poważnie i odsłoniłem zza
siebie Anę. Ana była naprawdę niska. Miała może z 160 cm
wzrostu, podczas gdy ja miałem prawie dwa metry. Nic dziwnego, że
mama jej nie zauważyła, kiedy to ciemnowłosa stała za mną.
Speszona mama otworzyła szeroko swoje błękitne tęczówki.
Uśmiechnąłem się łobuzersko.
- Mamo, to Ana. Ana to moja mama. -
Wzruszyłem obojętnie ramionami i zwilżyłem wargi językiem, po
czym przeczesałem dłonią swoje włosy.
- Miło mi. - Stwierdziła mama i
uściskała dłoń ciemnookiej. Oparłem się plecami o ścianę za
mną i uniosłem do góry obie brwi. - Alex pogadamy sobie później.
- Stwierdziła i chwyciła swoją torebkę, po czym zgrabnie wyszła
z domu i zatrzasnęła drzwi. Faktycznie była zdenerwowana. Nie
wiedziałem czy na mnie, czy denerwowała się tym Kanadyjczykiem.
Wolałem tego nie roztrząsać,w sumie
też nie obchodziło mnie to. Doskonale wiedziała jaki jestem i
czego może się po mnie spodziewać.
- Będziesz miał problemy. Cholera to
moja wina. - Stwierdziła Ana odgarniając na bok swoje ciemne włosy.
Prychnąłem cicho i machnąłem dłonią.
- Coś ty. Nie będzie żadnych
problemów. Nigdy nie ma. - Wzruszyłem ramionami i podrapałem się
po tyle głowy. - Chcesz coś do picia? Jedzenia? Cokolwiek ? -
Zapytałem niepewnie, a kiedy dziewczyna pokręciła głową na nie
wzruszyłem ramionami i wskazałem na kanapę w salonie. - Siadaj. -
Szepnąłem i sam usiadłem na miejscu włączając telewizję. Nie
zdążyłem nawet nic powiedzieć, gdyż po mieszkaniu rozległo się
dzwonienie do drzwi.
- To pewnie ten gość do mnie... -
Westchnąłem ciężko i wstałem z miejsca. Powoli,trochę
podenerwowany podszedłem do drewnianych, ciemnych drzwi i uchyliłem
je. W najgorszych koszmarach nie spodziewałem się ujrzeć tej osoby
za moimi drzwiami.
-Cześć... Umm... - Blondyn zaczął.
Nie, nie nie. To musi być jakiś żart. Zamknę te drzwi, a jak je
otworze będzie za nimi stał ktoś inny. Nie Justin Bieber.
Pod wpływem chwili faktycznie
zamknąłem drzwi oddychając szybko. Faktycznie miałem wrażenie,
że to jakiś sen. Sen z którego zaraz się obudzę i znów będę
spokojnie leżał z łóżku bez swojego klona za drzwiami.
- Alex co jest? - Zapytała Ana
wchodząc do korytarza. - Jej wyglądasz jakbyś zobaczył ducha..
Czemu zamknąłeś drzwi?
-Nawet nie próbuj... - Zacząłem,
jednak ciekawska brunetka otworzyła drzwi. Moje obawy się spełniły.
Nie obudziłem się, a przed drzwiami stał Justin Bieber. Z jednej
strony zdezorientowany moim zachowaniem, z drugiej jakby
przestraszony.
- O cholera... Ile.. Ja... Wypiłam...
- Zapytała cicho dziewczyna patrząc to na mnie to na Biebera.
-To może jeszcze raz... Cześć.
Jestem... - Znów zaczął chłopak. Zamrugałem kilka razy
przyglądając się każdemu szczegółowi na jego twarzy. Każdy
pieg, kolor oczy, nos... Wszystko było takie samo jak w moim
wypadku. Była to najbardziej żenująca chwila mojego życia.
- Czego Ty tu szukasz? - Zapytałem
zdenerwowany, rozdzielając dokładnie każde słowo.
- Alex to.. Nie taki proste. - Zwrócił
się moim imieniem, przez co byłem przekonany że szczęka opadła
mi jeszcze niżej, o ile było to w ogóle możliwe. - Mogę wejść?
Wszystko Ci wytłumaczę... -Zakomunikował i spojrzał na mnie.
Posłusznie, nawet nie do końca wiedząc co robię odsunąłem się
od drzwi wpuszczając celebrytę do domu. Gestem dłoni dałem mu do
zrozumienia, ze ma kontynuować.
- To ja może przejdę od razu do
sedna... - Jego ton był wyjątkowo niepewny. Sięgnął po coś do
kieszeni.
- Byłoby miło. - Stwierdziłem
ironicznie i zacisnąłem usta w wąską linie zaplatając dłonie an
swojej klatce piersiowej.
- Dobrze więc... Jakkolwiek głupio by
to nie brzmiało jesteś... - Przełknął głośno ślinę i
zacisnął mocno zęby. „w ukrytej kamerze, powiedz że jestem w
ukrytej kamerze...” - modliłem się w myślach. - Jesteś moim
bratem bliźniakiem... - Dokończył i wyciągnął w moją stronę
małą kartkę. Wziąłem ja do ręki i uświadomiłem sobie, że nie
jest to zwykła kartka, lecz zdjęcie. Zdjęcie na którym znajdowało
się dwóch chłopców. Identycznych. Zdjęcie podpisane „1 marca
1994 – Justin i Alex”. Otworzyłem szeroko oczy wpatrując się w
owy fotograficzny, materialny dowód potwierdzający jego słowa,
jednak dalej nie mogłem w to uwierzyć. Wybuchłem nerwowym śmiechem
i uniosłem brwi do góry.
- To jakiś dobry żart prawda ?
Cholera. Koleś Tobie już serio od nadmiaru pieniędzy się
poprzestawiało. - Stwierdziłem i pokręciłem głową oddając
chłopakowi zdjęcie. Nie wyglądał jakby żartował, ale to było
nieprawdopodobne.
- Kiedy się urodziłeś? - Zapytał
prosto z mostu.
- Pierwszego Marca 1994, w Barcelonie,
w Hiszpanii. - Wzruszyłem ramionami i przełknąłem głośno ślinę.
-Bzdura. Urodziłeś się 1 marca, ale
w Stratford, w Kanadzie. Jako Bieber. Jesteś... Jesteś po prostu...
- „Nie kończ tego...” - Jesteś adoptowany. Twoja mama to Pattie
Mallette. Nie mogła wziąć nas obu, bo nie miała pieniędzy. -
Mówił piekielnie poważnie, a za razem szybko. Czułem jak do moich
oczu napływają łzy. O ile Bieber mówił prawdę, znaczyło to,
że... Przez 18 lat żyłem z obcymi ludźmi, okłamywany, o swoim
pochodzeniu, o wszystkim. To wyjaśniało zdenerwowanie mamy... Mamy.
Prychnąłem cicho i pokręciłem głową.
- Ana zajmij się nim, ja zaraz wrócę.
- Wyszeptałem nie do końca pewien co się właśnie wokół mnie
dzieje. Po raz kolejny, w odstępie roku moje życie zostało
zrujnowane. Jak szklanka, którą małe dziecko upuszcza na ziemie.
Tłucze się, a kiedy uda się ją pozbierać pozostawia jakiś ślad
na dłoni. Tak po raz drugi pękło moje życie.... Tym razem jednak
nie było możliwości pozbierania go do kupy... Tak by nie skaleczyć
się na amen.
Trzasnąłem drzwiami i usiadłem na
wannie, kiedy to po moich policzkach spłynęły gorzkie, wielkie
łzy. Ból? Czy tak można było to nazwać? Z jednej strony tak. Z
drugiej... Było to przede wszystkim rozczarowanie. Rozczarowanie
całym światem. Moimi rodzicami – za to że nie powiedzieli mi, że
nie jestem ich dzieckiem... A przede wszystkim biologiczną matką
która z dwójki synów wybrała tylko jednego by obdarzyć go
miłością. Uczucia buzowały we mnie jak nigdy. Czułem się
zraniony i oszukany. Tak jakbym nigdy wcześniej nie istniał.... Bo
nie istniałem. Alexander Brian Collins był fikcją. Prawdziwa
postać tej cholernej księgi zwanej życiem nazywała się Bieber.
Zwiesiłem głowę i sięgnąłem po
ręcznik. Przeczesałem dłonią swoje włosy i pociągnąłem za ich
końcówki,nie wiedząc co teraz mam odpowiedzieć. Co mam zrobić i
czego oczekiwać. Miałem18 lat... Bynajmniej nie chciałem się nad
sobą użalać, ale kiedy w Twoim życiu co chwilę pojawiają się
takie informacje... Nie da się w końcu nie zwątpić w swoją siłę.
Ręcznikiem otarłem swoje łzy i
pociągnąłem nosem. Gdyby ktokolwiek ze szkoły zobaczył mnie w
takim stanie, byłbym skończony. Cwaniak, cham, skurwiel jakim byłem
w jednym momencie zmienił się w bezbronnego chłopca, który płacze
za swoim losem. Przecież nie mogłem tak po prostu zapomnieć o tym
jaki wizerunek sobie wybrałem. Nie mazgaja. Przeciwnie.
Mimowolnie spojrzałem na swój tatuaż.
Sporawy napis na wewnętrznej stronie prawego przedramienia. „After
all this time I'm not gonna fall now” . Właśnie. Nie miałem
zamiaru teraz spadać, poddać się. Teraz trzeba było pokazać kto
jest silniejszy...
Dokładnie w momencie kiedy wstawałem
by zimną wodą opłukać twarz do łazienki wparowała Ana.
Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem na nią.
- A co gdybym właśnie sikał? -
Zapytałem cicho, kręcąc głową i faktycznie przemyłem oczy
lodowatą wodą, następnie wycierając je ręcznikiem.
- Speszyłabym się. - Stwierdziła i
zamknęła za sobą drzwi. - Wszystko w porządku? - Zapytała cicho
i zwilżyła usta językiem podchodząc bliżej. Przytuliła mnie
delikatnie – cóż musiało to naprawdę dziwnie wyglądać...
Chciała przytulić mnie, a wyszło tak, ze to ona przyciskała się
do mojego torsu... Doceniałem to. Pogłaskała dłonią moje plecy,
na co cicho westchnąłem.
- Jest zdecydowanie okej. Rodzice przez
18 lat mnie okłamywali. Prawdziwa matka oddała mnie do adopcji, a
po 18 latach zjawia się tu mój sławny braciszek Justin Bieber i
komunikuje całą prawdę. Serio mówię Ci, dowiedzieć się, ze
ktoś taki jak ty praktycznie nie istnieje jest zajebiście.
Zastanawiam się tylko jaki on miał cel w tym żeby tu przyjechać i
zrujnować moje życie, bo inaczej tego nie można nazwać. Przecież
cała moja tożsamość w jednym momencie wyparowała. Nie, nie
dramatyzuje. Postaw się w mojej sytuacji. - Rozgadałem się, ale
powiedziałem wszystko co leżało mi na sercu. A to była rzadkość.
-Spokojnie Alex... On wyjedzie,a Ty
dalej będziesz Alexem. - Szepnęła i sięgnęła do góry dłonią,
by zmierzwić moje włosy. Wczoraj dogadaliśmy się, że bardzo to
lubię. Westchnąłem cicho i zamknąłem oczy.
- Na świstku. Mentalnie nie będę
Collins, bo dowiedziałem się,ze jestem Bieber. Kapujesz? Bie-ber. A
jeszcze dzisiaj mówiłem, że go nie lubię bo niszczy moją
tożsamość. Co powiedzieć teraz... ? - Zapytałem i pokręciłem
głową. - To będzie wojna. - Dodałem po chwili i wyszedłem z
łazienki schodząc powoli po schodach na dół gdzie na fotelu
siedział Justin.
- I co wymyśliłeś? - Zapytał
zaciekawiony. Jezu sam jego widok działał na mnie jak płachta na
byka. Co nie powinno tak oddziaływać, gdyż wyglądałem tak samo.
Zaplotłem dłonie za swoimi plecami i spojrzałem na niego
otwierając szerzej oczy.
-A co miałem niby wymyślić? -
Zapytałem ironicznie. - Przez 18 lat żyłem w przekonaniu,że
nazywam się Alexander Collins i urodziłem się w Barcelonie, a
moimi rodzicami są Meredith i David. Po czym zjawiasz się ty i
niszczysz całe moje mniemanie o moim pochodzeniu... Ale ty
wyjedziesz, a ja znów poskładam się do kupy i będę żył jak
dawniej. - Ten plan zdecydowanie mi się podobał. - A mamusi mozesz
przekazać, żeby się tu lepiej nigdy nie pokazywała. -Uśmiechnąłem
się łobuzersko znacząco kiwając głową i przytakując moim
słowom. Justin natomiast pokręcił głową i sam czarująco się
uśmiechnął.
- Ona nie miała pieniędzy... -
Stwierdził i spojrzał w moje oczy. - Alex jeżeli myślisz, że tak
łatwo się poddam, a ty tak łatwo się mnie pozbędziesz to grubo
się mylisz. Chcę odnowić z Tobą kontakt, dlatego od jutra
zaczynam chodzić tu do szkoły. - Powiedział i wzruszył ramionami
oblizując usta. Musiała minąć dość długa chwila zanim dotarły
do mnie jego słowa.
- Nikt nie kazał jej pieprzyć się z
kimś w tym wieku, skoro nie miała zabezpieczenia finansowego. -
Zakomunikowałem oschle. - Ty.. Masz zamiar.. .Tu... Zostać? -
Zapytałem i uchyliłem usta zaciskając za plecami dłonie w pięści.
-Tak. Mam zamiar zostać. Będę
chodził do tej samej szkoły co Ty. - Uśmiech na jego twarzy w tym
momencie drażnił najbardziej. Zewnętrznie zachowywałem spokój,
ale w moich oczach było chyba widać cholerną nienawiść,
skierowaną już również do niego. Odliczyłem w myślach do
dwudziestu i przełknąłem głośno ślinę.
- W takim wypadku witaj w mieście. Od
razu mówię, uważaj na pana Bennet'a. Przynudza, pluje i czepia się
wszystkich z kolczykami. - Stwierdziłem patrząc na czarne małe
kolczyki wpięte w uszy chłopaka. Nawet kolczyki miał takie same
jak ja. To była paranoja.
- Dzięki, zapamiętam. - Uśmiechnął
się po raz kolejny i wstał. - Nie będę wam przeszkadzał.. Cóż,
do zobaczenia jutro Alex... I Ana. - Stwierdził. Wyciągnął do
mnie dłoń, a ja natychmiast ją uścisnąłem. Chciałem jak
najszybciej się go pozbyć. Choć ten ostatni dzień nacieszyć się
normalnością. Niewysoki blondas przytulił Anę.
-Taa.. .Do jutra. Wiesz gdzie są
drzwi. - Mruknąłem i usiadłem na kanapie przeczesując dłonią
swoje włosy i kręcąc głową. Kiedy tylko Bieber opuścił moje
mieszkanie pokręciłem głową i uderzyłem siew twarz poduszką.
- No to będzie kolorowo. - Stwierdziła
Ana. Spojrzałem na nią i wzruszyłem ramionami.
- Jeżeli będzie wchodził mi w drogę
to go zniszczę. Byłem nawet w stanie go zignorować...Ale fakt, ze
tu zostaje i chce w to dalej brnąć... Nie podoba mi się to. Dla
niego to mała różnica, dla mnie wielka. Nie chcę zabłysnąć na
cały świat jako brat bliźniak Justina Biebera... Tylko jako
koszykarz. Kiedyś. Lakersów. - Stwierdziłem i zwilżyłem usta
językiem. - Nie chcę być niegrzeczny, przynajmniej w stosunku do
ciebie, ale... Muszę sobie wszystko poukładać i byłoby fajnie
gdybym został sam... - Powiedziałem cicho. Ana przygryzła dolną
wargę i skinęła głową.
- Jasne, rozumiem. - Uśmiechnęła sie
delikatnie. Wstałem z miejsca i odprowadziłem ją do drzwi. -
Alex... ? - Zaczęła niepewnie już przy drzwiach. Uniosłem brwi do
góry.
-Taaa? - Zapytałem cicho i podrapałem
się po policzku.
- Chcę, żebyś wiedział, ze możesz
na mnie liczyć jak coś. - Powiedziała cicho. Skinąłem głową i
zwilżyłem usta językiem. Delikatnie dłonią objąłem ją i
przytuliłem do siebie przeczesując palcami jej włosy.
- To dobrze. Bo będziesz mi potrzebna.
- Stwierdziłem i uśmiechnąłem się delikatnie. Pożegnałem się
z dziewczyną i zamknąłem z nią drzwi. Udałem się do swojego
pokoju i usiadłem na łóżku włączając stację muzyczną w TV i
rozmyślając nad tym wszystkim. Jakiego haka mogę mieć teraz na...
mamę, na Justina... Jak to wszystko obrócić tak, by nie zniszczyć
swojego życia.
[…]
Do 16:00 nie obmyśliłem dokładnie
niczego. Pochłonięty meczem koszykówki doszedłem do wniosku, ze
akcje najlepiej wymyślać na spontanie. Usłyszawszy, że drzwi do
domu się otwierają wstałem natychmiast i wyszedłem z pokoju
schodząc do połowy schodów.
- Kiedy miałaś zamiar mi powiedzieć?
- Zapytałem mierząc wzrokiem kobietę. Udała zaskoczoną.
Pokręciłem głową na boki schodząc bardziej na dół. - Doskonale
wiesz o czym mówię. - Szepnąłem i pokręciłem głową na boki. -
Justin Bieber... Pattie Mallette. … Kanada... Stratford... 1 marca
1994... - Wypowiedziałem te słowa najbardziej jadowicie jak tylko
umiałem.
- Nie mogłam Ci powiedzieć Lex. -
Powiedziała cicho zaciskając usta w wąską linię.
- Nie? Nie. A to niby dlaczego, huh? -
Zapytałem unosząc do góry brwi. Moje serce jeszcze nigdy tak
szybko nie biło.
- Bo nie mogliśmy Cię z tatą
stracić, rozumiesz? Pattie oddała nam Ciebie jakiś tydzień po
urodzeniu. Oni z Jeremym nie spodziewali się bliźniąt. Obaj
byliśmy piękni. I ty i Justin. Nawet nie wiesz jak strasznie
płakała wtedy. Nie miała pieniędzy, a dla nas... To była jak
wygrana na loterii. Nie mogliśmy mieć dzieci, więc świadomość,
że będziemy mieć Ciebie to... Nie masz pojęcia ile dla nas
znaczysz Alex. - Zacisnęła usta w wąską linię a po jej
policzkach spłynęły łzy. - Nie chciałam cię skrzywdzić. Nigdy
nie przewidziałam, że Justin stanie się sławny, że dowie się i
będzie chciał Cię odnaleźć. Chciałam żebyś miał normalne
życie i czuł się tu kochany. Jak nasze dziecko... Nie z adopcji. -
Szepnęła. Zamknąłem oczy i zacisnąłem mocno zęby. Nie
spodziewałem się takiego wyznania. Nigdy. Podszedłem do niej i
przytuliłem ją mocno, starając się włożyć w ten uścisk jak
najwięcej miłości i... wdzięczności. Tej której nigdy nie
okazywałem. Nie rozumiałem wcześniej tego sposobu w jaki mnie
kochali, teraz uświadomiłem sobie, że było to najszczersze
uczucie świata. Gdyby nie oni kto wie gdzie bym skończył...
- Kocham cię mamo. - Powiedziałem
cicho i przytuliłem twarz do jej włosów zamykając oczy. Mama i
tata byli ostatnimi osobami które zasługiwały na nienawiść.
Teraz trzeba było skupić się na tym, by Pan Gwiazda nie wszedł mi
na głowę i nie zniszczył życia do reszty.